poniedziałek, 30 września 2013

Zawieszenie

Ekhem, ekhem.
Cześć i czołem, kluski z rosołem!
     No więc chodzi przede wszystkim o brak czasu. Xenia ma mało czasu, ja mam mało czasu... I jakoś tak nie mamy kiedy napisać nowego rozdziału na naszego kochanego Andresa. Myślałyśmy co z tym fantem zrobić i w końcu doszłyśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie zawieszenie bloga na jakiś czas.
     Nie martwcie się, nie opuszczamy Was w żadnym wypadku! :D Mnie możecie znaleźć na blogu "Dame tu amor...", zaś Xenię na "Jak uciec...". Ponadto "Te fazer feliz" także jest aktywny, więc nie bójcie się. Ciągle jesteśmy z Wami. :* :D
     Nie wiem, kiedy uda nam się wrócić na Andresa. W grudniu będzie sporo wolnego, bo święta itp, ale ja zazwyczaj spędzam ten czas z rodziną, nie wiem jak Xenia. 
     No cóż, w każdym razie, na pewno postaramy się wrócić na Andresa.
     Kochamy Was! <3
     Xenia doda coś od siebie, jak znajdzie czas. 
     To tyle. 
Dziewczyny Andresa

Xenia pisze! 
    Zostałam dopuszczona do głosu! Jak milutko, dzięki Madzix ( hahah Madzix) :D
    Eh...
    Wszystko się pomieszało. Wszystko jest nie tak i to nas właśnie zmusiło do zawieszenia Andresa. Najchętniej wzięłabym całe grono pedagogiczne i udusiła żywcem. Wzdycham sobie teraz i wzdycham, ale to niczego nie odratuje. Bardzo Was kocham, naprawdę. Powinnam to napisać na wstępie, ale zapomniałam.
    Jest mi przykro, serio. Madzi również tak samo, ale mam nadzieję, że zrozumiecie naszą sytuacje. Brakuje mi czasu na cokolwiek, a ostatni tydzień minął, z czego się bardzo cieszę, bo to tylko pięć dni, a grafik pełny po brzegi.
    Tak, obiecujemy, że wrócimy.
    Kochamy Was całymi naszymi serduszkami pełnym czułości! <3
    Całuję bardzo Was wszystkich! <3
   
Dziewczyny Andresa
Na zawsze

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 7

Przyjaciele zaniemówili. Nie co dzień do ich domów wita policja. Dziewczyny podkuliły nogi, a chłopcy przysunęli się do nich bliżej. One nie protestowały. W tej sytuacji również potrzebowały bliskości. Jedynie Andres patrzył się pustym wzrokiem na dwóch mężczyzn stojących w drzwiach. Nagle uśmiechnął się wesoło i wykrzyknął, rozkładając ręce:
- No! To moi kumple!
Miny policjantów wyrażały zdumienie i dezaprobatę. Nie przyszli przecież sobie żartować. Jeden z nich wystąpił krok naprzód i z groźną miną spojrzał na Andresa.
- Znamy się aż za dobrze, ale nie jesteśmy w żadnym wypadku żadnymi kumplami.- odezwał się poważnym głosem. Przyjaciele spojrzeli po sobie. Nie zapowiadało się na miłą pogawędkę z wyrozumiałym funkcjonariuszem. Ten był raczej sztywny jakby ktoś mu kij do tyłka wsadził.
- To nieprzyjaciele? - odezwał się przytłumionym głosem Andres. Pokręcili głowami i odparli:
- Andres Calixto?
Chłopak pokiwał głową i z wrażenia aż wstał:
- O co chodzi?
Ludmiła najwidoczniej zła, rozsiadła się wygodniej na fotelu. Wiedziała, że ten debil może ją wkopać. Chyba, że sobie nie żartuje z tą królową.
- Chodzi o to... - powiedział policjant i wyjął z kieszeni folię z białym proszkiem w środku. Andres otworzył usta, potem je zamknął i znowu otworzył. Wszyscy przyglądali mu się z przerażeniem i czekali na jego ruch, ale jemu najwidoczniej odebrało mowę.
- A tak na marginesie, to co się stało z pana... twarzą? - odezwał się czarnowłosy policjant stojący bardziej z tyłu. Maxi uniósł dłoń, by wskazać na Ludmiłę i zaczął:
- Ona... - w tym momencie Naty zatkała mu usta dłonią i uśmiechnęła się uroczo do funkcjonariuszy.
- Maxi, nie czas na śpiewanie. - zrugała go, starając się brzmieć przekonująco. Policjanci poruszyli się w miejscu i zwrócili do Maxi'ego:
- Mów. Każdy dowód w sprawie jest nam potrzebny.
Naty zgromiła Maxi'ego wzrokiem, ale on i tak zaczął:
- No bo...
Czarnowłosa wstała z podłogi i szybkim krokiem skierowała się do dwóch mężczyzn. gdyby wzrok mógł zabijać, dawno leżeliby martwi.
- On nic nie powie, zrozumiano? Wtargnęliście sobie do naszego domu i odwalacie jakieś manewry. Nikt tego nie chce, tak? Jako policja powinniście wiedzieć, że was też można pozwać. NIC NIE POWIEMY! - wydarła się. Funkcjonariusze odsunęli się krok w tył wyraźnie przestraszeni, a Ludmiła uśmiechnęła się szeroko i uniosła kciuk do góry, by pokazać Naty, że świetnie załatwiła całą sprawę. Dziewczyna uśmiechnęła się słodko, choć sytuacja z przed chwili nie należała do zbyt przyjemnych.
- No... - wyjąkał policjant. - Dobrze...
Drugi odchrząknął, aby rozluźnić atmosferę i odparł:
- Co nam powiesz, Calixto? To twoje?
- Nie, no co wy, koledzy wy moi... - wymamrotał Andres, spuszczając głowę.
- Żadni koledzy. - warknął wyjątkowo sztywny funkcjonariusz. Andres skulił się, jakby się wystraszył tego ostrego tonu. Nikt się nie odezwał, tym razem nikt nie miał do tego odwagi. Szczególnie po wybuchu Naty. Jeśli nawet ktoś oprócz Maxiego miał wcześniej zamiar wydania Ludmiły, to już dawno z tego zreryzgnował.
Skoro teraz miałby się narazić na gniew nie tylko Ferro, ale także Natalii, to podjęcie takiego ryzyka byłoby najgłupszą rzeczą pod słońcem.
- Calixto, czekamy na wyjaśnienia. - syknął policjant. Andres uniósł głowę i spojrzał z przerażeniem na Leona. Leon zrobił minę w stylu "czego jeszcze ode mnie chcesz" i odwrócił wzrok. Nie miał zamiaru mieszać się w sprawy Andresa i jego "kumpli". Andres zawiedziony skupił ponownie wzrok na czterech mężczyznach ubranych w mundury. Nie wiedział kompletnie, jak ma się zachować.
- Eee... - zająknął się. - To nie moje. - powiedział głupkowato, na co wszyscy czterej policjanci spojrzeli po sobie z powątpiewaniem. Andres niezbyt się wysilił przy wyjaśnianiu sprawy.
- No to kogo, Calixto? - zapytał podejrzliwie mundurowy. Andres zmieszał się, co miało znaczyć, że nie wiedział co powiedzieć. Tupał nogą, rozglądał się po pokoju, jakby szukając czegoś istotnego. Po chwili wyprostował się i z kamienną twarzą odparł:
- A jego!
Ręka Andresa wskazała Diego. Tak, tego niewinnego Diego, który z otwartą buzią gapił się na chłopaka. Później jego mina diametralnie się zmieniła, a on odparł:
- ANDRES! Jak możesz być tak głupi?! - zawył. Andres dopiero teraz skulił się w koncie. Lara patrzyła na nich z widocznym lękiem, ale po chwili przemogła się i wykrzyczała, podchodząc bliżej Andresa:
- Zostaw Diego w spokoju! Jest niewinny! Gdyby były tu krokodyle rzuciłabym cię im na pożarcie, ale nie ma ich tutaj, więc musisz zadowolić się Ludmiłą.
Dziewczyna przestała przeglądać czasopismo na dźwięk swojego imienia. Po chwili zarejestrowała wypowiedź Lary i pomachała ze sztucznym uśmiechem Andresowi. On wzdrygnął się, zgarnął poduszkę z kanapy i przytulił ją mocno. Policjant przetarł czoło. Był zagubiony w całej sytuacji. Nie wiedział, czy oni na pewno nie odgrywają jakiegoś przedstawienia. Przyjrzał się dokładniej blondynce, która już zdążyła wrócić do poprzedniego zajęcia, czyli czytania jakiegoś kolorowego czasopisma. Wyglądała na całkiem obojętną. Jakby nic nie obchodził jej fakt, że do drzwi tego domu zapukała policja. Najwyraźniej nie miała zamiaru zwrócić większej uwagi na innych ludzi. Policjant przeniósł wzrok z Ludmiły na Natę, która jeszcze niedawno nakrzyczała na niego, a teraz siedziała cicho u boku Maxiego. Przerażali go ci ludzie. Byli dziwni.
- Musimy zabrać pana... - zwrócił się do Andresa, ale on nie dał mu skończyć. Złapał się za głowę i zawył:
- Niee! Jesteście kosmitami, mam rację?! Chcecie mnie zabrać na swój statek, rozczłonkować i...
Leon podbiegł szybko do przyjaciela i zatkał mu usta dłonią. Andres uroił sobie coś w swoim mózgu wielkości orzeszka i teraz wpakował się w tarapaty. Gadaniem o kosmitach w obecności policjantów nie poprawi swojej sytuacji. Jeszcze go wsadzą do jakiegoś psychiatryka. A tego nikt nie chciał. No, może oprócz Ludmiły. Ona najchętniej rzuciłaby Andresa na pożarcie krokodylom.
- Andres, debilu, uspokój się! - krzyknęła Violetta, czym zwróciła uwagę wszystkich zebranych. Do tej pory siedziała cicho, przerażona tym, że do jej domu zawitała policja. Ale Andres właśnie wgryzł się w dłoń jej Leośka,więc postanowiła interweniować. Wstała z fotela i odciągnęła Andresa od Leona, po czym go spoliczkowała.
- Ty idioto! - wrzasnęła. - Jak śmiesz gryźć mojego Leośka?!
Policjanci byli już naprawdę skonsternowani. Czy ci ludzie robią sobie z nich żarty?! Jeszcze nigdy sie z czymś takim nie spotkali.


No hej, dziewczynki!
Przepraszamy, że rozdział taki krótki. Szkoła się zaczyna, a my z każdym dniem coraz leniwsze. No, może tylko ja. :)
Teraz rozdziały będą pojawiać się w dość długich odstępach czasowych. Może przewinąć się od tygodnia, nawet do dwóch. Takie buty, niestety. 
Ale nie martwcie się! Cały czas przy Was jesteśmy i wciąż kochamy Was tak samo! :*
http://te-fazer-feliz.blogspot.com/ - A tutaj, proszę państwa, pojawiła się miniaturka naszej kochanej Mai o Tomile. Zapraszamy serdecznie, bo jest naprawdę warto!
Cieszcie się pierwszym dniem w szkole! (hahahahahahah, Xenia, ty krejzolu. :P) 
BUUUUUUUUUUŹKI! 
*le Xeni odbija.
Dziewczyny Andresa

wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział 6

- No i co teraz? - szepnęła Naty do ucha Maxiego, z przerażeniem przyglądając się spokojnej Ludmile.
- Musimy chyba czekać. - odszepnął chłopak. Naty zadrżała; nienawidziła czekać. A już szczególnie nie na coś tak potwornego jak zemsta Ludmiły Ferro. 
- No to jak? - odezwała się nagle Francesca. - To miała być chyba impreza, tak słyszałam. Przyjaciele znów spojrzeli po sobie z przerażeniem. Nie wiedzieć, co się stanie to najgorsza zemsta. Ludmiła ma do tego głowę, ponieważ od zawsze planowała i mąciła we wszystkim, co jej się nie podobało. Teraz była inna, ale wciąż pozostała w niej cząstka tej nienawiści i zawiści. Teraz tylko spokój mógł ich uratować, ale nawet on nie pozwalał im  moralnie myśleć. Nagle po schodach zeszła Violetta, przystanęła w przejściu nad siedzącymi przyjaciółmi. Jej mina wyrażała tylko zdumienie.
- Co się tutaj dzieje? - zapytała zdumiona.
- Kara. - odparła Ludmi,
- Oni przecież tylko siedzą. - zauważyła Viola. Ludmiła spojrzała na nią z kpiącym uśmieszkiem i odpowiedziała:
- Bo oni nie wiedzą kiedy to nastanie. Czekają na dzień, moment, w którym nie będą umieli wymigać się ode mnie. 
- A czy ja też jestem zagrożona? - wyjąkała Vilu.
Ludmiła pokręciła przecząco głową i poklepała fotel obok siebie na znak, że może obok niej usiąść. Przyjaciele niechętnie zrobili jej miejsce, aby przeszła i znów usiedli w tych samych pozycjach.
 - No to... - zaczęła niepewnie Violetta. - Co zbroili?
Ludmiła zaśmiała się złowieszczo, na co wszyscy, nawet niezagrożona niczym Viola, zadrżeli gwałtownie.
- No wiesz, długo by tu opowiadać. - odparła. - Po prostu robili sobie ze mnie żarty, a z Ludmiły nie wolno sobie robić żartów.
Violetta zmarszczyła brwi. Szkoda, że to wszystko przegapiłam, pomyślała. Chociaż w sumie tym sposobem uniknęła straszliwiej kary, którą przygotowała dla reszty Ludmiła. Nie, jednak dobrze, że zemdlała. Bardzo dobrze.
- Będziemy tak siedzieć? - zapytał w końcu Leon, nie mogąc już wytrzymać z zamkniętą buzią. - Bo mnie to nudzi.
Wszyscy zgromili go wzrokiem, bo zakłócił ciszę, jaka zapanowała. Najwyraźniej im odpowiadało potworne oczekiwanie na śmierć w ciszy, ale jemu nie. 
- No to chodź, Leon, co się krępujesz? - Violetta uśmiechnęła się do niego, zerkając na Ludmiłę.
- Wolałbym nie. - wymamrotał Leon, na co blondynka i brunetka roześmiały się głośno. - To jest zdrada, Violu, zdrada!
- Od razu zdrada. - pokręciła głową na boki. - Ja nic nie zrobiłam, więc mi wszystko zostaje odpuszczone.
Ludmiła zaśmiała się głośno i przybiła piątkę z radosną Violettą. Teraz wyglądały jak dwie królowe siedzące na tronie i wymierzające karę poddanym. Tylko, że to nie było tak jak w książkach. Ta historia chyba nie miała skończyć się happy endem.
- Ale czy my możemy normalnie żyć? - zapytał głupkowato Maxi.
- Oczywiście. - odparła Ludmiła. Każdy chciał już odchodzić, ale dzwonek do drzwi zmienił ich plany. Stanęli jak wryci i popatrzyli na siebie z przerażeniem.
- Czy policja przyjechała po Ludmiłę? - zapytał Andres.
- Nieważne. Idę otworzyć. - odpowiedział Leon.
- Leoś! Uważaj na siebie, proszę! - piszczała Violetta. Leon uśmiechnął się i pomaszerował do drzwi szczęśliwy, że jego dziewczyna wciąż się o niego martwi. Otworzył drzwi i zdziwił się, kogo zobaczył za drzwiami.
- Lara? Tomas? Diego? - zapytał zdziwiony.
- We własnej osobie. - zaśmiał się Tomas.
- A co, nie spodziewałeś się nas? - Diego uniósł brwi. - Przyszliśmy trochę ubarwić tę nudną imprezę.
- Nie jest wcale nudna! - oburzył się Leon. 
- No dobra, dobra, Leoś, do środka nas wpuścisz, czy mamy stać tutaj? - odezwała się Lara.
- To zależy. - Leon założył ręce na pierś. - Diego ma mnie przeprosić. Impreza wcale nie jest nudna. - zrobił obrażoną minę, na co cała trójka stojąca w drzwiach się roześmiała.
- Okej, przepraszam cię za niego, a teraz posuń dupsko. - parsknął śmiechem Tomas i przepchnął się obok Leona.  Po chwili wszyscy znaleźli się w salonie, zatrzymywani co kilka kroków przez wzburzonego oświadczeniem Diega Leonem.
- No, ale przecież nie jest nudno, zobaczycie zaraz... - w tym momencie Diego wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, a zaraz dołączył do niego Tomas.
- No co? - zdziwił się Leon.
- Co robicie? - wydusił z siebie Diego. - Gracie w głuchy telefon? - wskazał na przyjaciół, którzy usiedli w kręgu w kącie pomieszczenia. Byli tam wszyscy oprócz Ludmiły i Violetty, bo one nie ruszyły sie ze swoich foteli. Leon zgromił towarzystwo wzrokiem. Przez nich wyszedł na głupka! Totalnego głupka!
- Ludmiła czyta gazetę! - wydukał między kolejnymi napadami śmiechu Tomas. - Balanga na całego, no ja nie mogę!
Leon ponownie zrobił obrażoną minę i usiadł w kręgu przyjaciół.
- Leoś, nie martw się nim. On już tak zawsze. Ostatnio często spędzamy ze sobą czas i z Diegiem też. - zarumieniła się. Violetta wstała z fotela i powoli pomaszerowała do zdezorientowanej Lary. Szatynka przez zasciśnięte zęby warknęła:
- Jaki Leoś? Jaki Leoś? Tylko ja tak mogę do niego mówić! 
- Ale... ja tylko tak. Ja naprawdę... On jest tylko moim przyjacielem. - wyjąkała Lara. Viola jeszcze raz zgromiła ją wzrokiem i odparła:
- No mam nadzieję!
Po czym wróciła usiąść w fotelu. Ludmiła cicho biła jej brawo, a Violetta uśmiechnęła się zwycięsko. Żadna dziewucha nie będzie tykać jej chłopaka. 
- Dobrze... - przeciągnął Diego, niezręcznie obejmując jeszcze wystraszoną Larę, która od razu spaliła buraka. - To co robimy?
- Znajdź nam jakieś zajęcie. - zakpił Maxi.
- Sam sobie znajdź zajęcie. - prychnął Diego. - Co ja jestem? 
- Nie wiem właśnie. - włączył się do dyskusji Leon. - Na pewno nie człowiek. 
- Leon, tak nieładnie! - zrugała go Viola, nawet nie podnosząc głowy znad jakiegoś kolorowego magazynu. Verdas spalił buraka. Violetta nie powinna się wtrącać, gdy on prowadzi ważną rozmowę z innymi przedstawicielami swojego gatunku i Diegiem! No tak, bo Diego nie był tego samego gatunku co Leon, tak przynajmniej sobie wymyślił. 
- Myślisz, że jesteś fajny, Verdas? - Duego uśmiechnął się kpiąco. - No to coś ci powiem. Nie jesteś.
- Dobra, dobra, spokój! - zainterweniował Tomas. - Nie kłóćcie się. Przytulas na zgodę.
Leon i Diego spojrzeli po sobie z obrzydzeniem. Nie będą się przytulać, co to, to nie!
- Tomas, chyba cię lubiłem. - zaczął Leon, marszcząc z powątpiewaniem brwi. - Ale już przestałem.
Na te słowa Maxi roześmiał się głośno. Naty zgromiła go wzrokiem, ale on nie mógł się opanować. Tarzał się po podłodze i trzymał się za brzuch, który rozbolał go ze śmiechu. Przyjaciele przyglądali mu się ze zdziwieniem. Co mu nagle odwaliło?
- Maxi, żyjesz? - zapytała Violetta, odkładając gazetę na półkę. Chłopak zaczął turlać się ze śmiechu i nie wiele myśląc, odpowiedział:
- Ch... ch... chyba ni... nie!
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a Naty po chwili się roześmiała.
- Uspokój się, Naty!  - wykrzyknęła Ludmi. Dziewczyna nagle się uspokoiła i odpowiedziała swoim normalnym głosem:
- Okej, okej - odparła. - Maxi! Ty też! - zawołała. Chłopak momentalnie się uspokoił i spojrzał na przyjaciół. Ludmiła zamknęła oczy na znak, że nie pojmuje głupoty bruneta. Wzięła kolejną gazetę i szepnęła coś na ucho Violi. Ona zachichotała i powróciła do lektury.
- Ej, serio. - odezwał się natrętnie Tomas. - Co robimy?
- Tak się tobie przyglądam, Tommy. - powiedziała zalotnie Ludmi. - I myślę, że wyprzystojniałeś.
Tomas zatrzepotał rzęsami jak nastolatka. Andres zgromił wzrokiem Tomasa. Nikt nie będzie podrywał jego królowej. 
- Ona... - wydusił z siebie poturbowany Andres. - Jest moja.
Tomas popatrzył na pobitego chłopaka z powątpiewaniem i już chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu Ludmiła.
- Kto jest twój, cukiereczku? - zapytała przesłodzonym głosikiem, mrużąc podejrzliwie oczy.
- Pewnie chodziło mu o poduszkę. - wtrącił sie Leon. - Kochasz swoją podusię, co, Andres?
- Kocham Ludmiłkę. - wychrypiał Andres. Tomas wybuchnął gromkim śmiechem, zupełnie jak przed chwilą Maxi. Nie wiedział jeszcze, dlaczego Andres wygląda jak umierający, ale bardzo chciał się dowiedzieć. Na razie jednak nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie mógł przestać się śmiać z wymiany zdań Leona, Ludmiły i Andresa
- Tomas, głupku, uspokój się! - zawołała Violetta. 
- Dobrze gada! - zawołał Leon. - Polać jej!
Violetta się uśmiechnęła i wysłała słodkiego buziaka swojemu chłopakowi. Leon udał, że go złapał i przytrzymał przy sercu. Na ten gest Tomas jeszcze bardziej zaczął się śmiać, a Francesca zawołała:
- Heredia, tylko ty tutaj nie masz dziewczyny, więc nie śmiej się, że ktoś nie jest nieudacznikiem! 
Tomas skrzywił twarz i złożył ręce na pierś na znak, że czuje się urażony. Każdy zaczął bić brawo Fran, a ona uśmiechnięta wtuliła się w Marco. 
- Ja nie mam dziewczyny. - odparł głupkowato Diego.
- Taa, właśnie widzimy. - Marco spojrzał wymownie na Larę, a ona ogniście się zarumieniła.
Violetta uśmiechnęła się szeroko i zapytała:
- To gdzie się poznaliście?
Diego zarumienił się niewidocznie, ale odparł spokojnie:
- No. Na jednej imprezie.
Chłopcy zaczęli gwizdać, a Lara wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
- Podjechałaś po niego motorem? - zapytał wyczekująco Maxi.
- Tak, oczywiście. - odpowiedziała zła Lara. - Przynajmniej nie na hulajnodze, jak ty po Naty.
Maxi skrzywił się i obraził, a Naty zaczęła śmiać się w niebogłosy, po czym wstała i przybiła żółwika z Larą.
- Ale on chyba serio pytał, Lara. - odezwał sie niespodziewanie do tej pory obrażony Tomas. - Motorem przyjechałaś?
Lara zaczerwieniła się ze złości. Wszyscy postanowili robić sobie żarty z niej i Diega! Skandal!
- Ty nie masz po kogo jechać na swoim czterokołowym rowerku i jesteś zazdrosny? - uśmiechnęła się kpiąco. Tomas znowu zrobił naburmuszoną minę i uniósł wysoko głowę, dając wszystkim do zrozumienia, że nie ma zamiaru z nimi rozmawiać. Nikogo to jednak zbytnio nie obeszło,
- Chyba już mogę chodzić. - wszyscy popatrzyli na Andresa. 
- Co ci odbija, Andres? - zapytała podejrzliwie Francesca.
- Nic. - wzruszył ramionami. - Po prostu odzyskałem czucie w nodze. - uśmiechnął się, jakby to była najlepsza rzecz pod słońcem.
- To ty nie miałeś w niej czucia? - przeraziła się Violetta,
- Czemu nic nie mówiłeś? - Leon zmarszczył brwi, nie mogąc pojąć głupoty swojego przyjaciela.
- Ale już mu przeszło, nie ma nad czym się rozczulać. - uciszyła ich wszystkich obojętnym tonem Ludmiła. - Powróćcie do swoich zajęć.
Wszystkie oczy zwróciły się na rozwaloną na fotelu blondynkę. Wyglądało to co najmniej dziwnie.
- No co? - zdziwiła się Ludmiła. - Chorzy jesteście? 
Oni jednak się nie odzywali, tylko zawzięcie wpatrywali się w jej twarz. 
- Co jest? Mam coś na twarzy? 
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. 
- Ludmiana po ciebie przyszła! - zawyły Francesca, Camila i Naty jednocześnie. Ludmiła zadrżała, mimo że wiedziała, że Ludmiana nie istnieje. Przeraziło ją to, jak zgrały się dziewczyny. To musiała być naprawdę jakaś magia! Nikt nie zauważył, że Leon wstał i poszedł otworzyć drzwi. Teraz stanął w wejściu do salonu z kilkoma funkconariuszami policji u boku.
- Ktoś do ciebie, Andres. - uśmiechnął się nerwowo. - Powiedz, że to twoi dobrzy kumple, proszę.

__________________________________________________
No cześć! :D
Mamy nadzieję, że wam się podobało. :)
Nie wiem, co jeszcze tu napisać. xD
Dzięki wam za tyle odwiedzin, komentarzy i wgl. <3
Jesteście boscy. <3
Zapraszamy was na bloga, który założyłyśmy z Ag i Mają. <.http://te-fazer-feliz.blogspot.com/>
Pewnie niektórzy już na nim byli. :D
To tyle.
Pozdrawiamy.
Dziewczyny Andresa

środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 5

- Co ty wyprawiasz?! - zawołał Leon, z przerażeniem przypatrując się Ludmile pochylonej nad nogą Andresa. - Jesteś wampirem! - złapał się za głowę.
Przyszedł tylko po coś do picia i zastał Ludmiłę próbującą wyssać krew z jego najlepszego przyjaciela! Co za skandal!
- Jakim wampirem, co ty gadasz? - zdziwiła się Ludmiła. - Boli cię głowa?
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknął jeszcze, po czym uciekł na górę. Przyjaciele obserwujący całe zajście zza drzwi roześmiali się głośno.
- Wampir!- wydusiła z siebie Naty. - Leon to ma wyobraźnię!
- O co mu chodziło? - zastanawiała się Ludmiła. - Nie słyszał o klątwie Ludmiany?
Przyjaciele spojrzeli po sobie.
- Nie słyszał, bo kiedy o tym rozmawialiśmy, miział się z Violettą. - wyjaśniła pospiesznie Francesca, starając się wyglądać poważnie.
- A ja gdzie wtedy byłam? - blondynka uniosła brwi.
- Biłaś Andresa. - odezwała się Camila
- Aaa no tak - przytaknęła. - Mam nadzieję, że te czasy jeszcze wrócą.
Dziewczyna rozmarzyła się, ale Francesca zaprotestowała:
- Jeżeli wrócą, to będziesz nękana!
- Co to, to nie! - zawołała. - Czy dałam już tych 286 buziaków?
Przyjaciele ponownie popatrzyli na siebie poważnym wzrokiem, ale roześmianymi oczami.
- Tak - przytaknął Broadway. - Teraz taniec rytualny.
- No... dobrze - zgodziła się Ludmiła. - Jaki jest do niego układ?
- Do niego nie ma układu. Sama musisz go wymyślić - odpowiedziała Camila.
Blondynka spojrzała na nich z przerażeniem w oczach.
- Że sama? Pomóżcie mi! Błagam! - wołała.
- Bardzo chętnie, ale gdy pomożemy nawiedzi cię Ludmiana - odezwał się Marco.
- Ooo nie! - wykrzyknęła. - Dam sobie radę! Z dala ode mnie!
Naty i Maxi musieli się odwrócić, by za plecami wybuchnąć cichutkim śmiechem.
- Uspokójcie się, bo nic nie wyjdzie! - krzyknęła na nich Fran.
Para spojrzała po sobie, jeszcze raz się uśmiechnęła i oznajmiła równocześnie:
- Tak jest!
Ludmiła w tym czasie zdążyła usiąść na kanapie ze skupioną miną.
Zamknęła oczy i zaczęła machać rękami na wszystkie strony, co wyglądało co najmniej dziwnie.
- Co robisz? - zaciekawił się Broadway.
- Myślę. - odparła.
Przyjaciele ponownie odsunęli się trochę dalej, by zrobić jej miejsce. Stanęli sobie w wejściu do salonu, by mieć dobry widok na wyczyny Ludmiły.
Blondynka najpierw wstała powoli i wzięła głęboki oddech, po czym zaczęła tańczyć.
Yhm... tańczyć to chyba złe określenie.
Wywijała nogami i rękami na wszystkie strony, kręciła głową, aż jej kości strzykały, okręcała się dookoła, a przy tym wydawała dziwne dźwięki.
Zdecydowanie nie można było tego nazwać tańcem.
- Widzisz, Violu, już wszystko jest w porządku... - w tym momencie do pomieszczenia wszedł Leon, tłumaczący coś Violetcie po cichu. Stanęli jak wryci na widok Ludmiły, ale ona nie zwróciła na nich uwagi, najwyraźniej pochłonięta wymyślaniem coraz to nowych kroków.
- Co ona robi? - pisnęła wystraszona Violetta.
- No... Tańczy - uśmiechnął się Broadway.
Dziewczyna spojrzała na niego zdumionym wzrokiem pomieszanym z panicznym strachem. Ten dom był dla wariatów, a nie dla Verdasów.
- Ale dlaczego tak? - zapytała cichutko.
- To rytuał dla Andresa - odezwał się cicho Maxi.
Violetta jeszcze bardziej spanikowała i wybiegła jak poparzona na piętro.
- Wspaniale! - zawołał Leon. - Wy i te wasze dziecinne pomysły!
- Nie będzie już biła Andresa! - zawołała Fran.
Leon, który skierował się już w stronę schodów, gwałtownie się odwrócił i tyłem podszedł do przyjaciół, pytając:
- Nie będzie?
- Nie będzie.
Przyjaciele patrzyli na Andresa, który nagle zaczął się ślinić.
- O fuuu! - wykrzyknęła Camila.
- Boże, aż tak mu się to podoba?! - wzburzyła się Naty.
- Chyba tak - przytaknął Marco. - No, ale kto by się nie cieszył gdyby tańczyła nad nim taka dziewczyna?
Francesca warknęła coś pod nosem i zaczęła okładać chłopaka swoimi rękoma.
- Coś. Ty. Powiedział? - warczała.
- Kochanie, chodziło mi o ciebie, zawsze o ciebie! - próbował ją uspokoić.
W tym całym chaosie nikt nie potrafił pozbierać myśli. Działo się tutaj za dużo, ale było przezabawnie.
- Francesca bardzo dziwnie wygląda, gdy jest zła - stwierdził Maxi.
Przyjaciele przytaknęli mu. Na pewno nie była piękna z tymi rozczochranymi włosami.
- Robi się czerwona. - włączył się do dyskusji Broadway.
Na szczęście Francesca tego nie słyszała, bo była zajęta warczeniem na Marco. Gdyby dowiedziała się, o czym rozmawiają jej przyjaciele, wpadłaby w jeszcze większą furię.
A tego nikt nie chciał.
Szczególnie Marco.
- To ja już pójdę. - odezwał się nagle Leon, wbiegając na górę.
Przyjaciele puścili to mimo uszu i kontynuowali swoją dyskusję na temat wyglądu Francesci.
Podczas gdy Fran i Marco się kłócili, a reszta się z nich śmiała, Ludmiła zdążyła skończyć swój rytualny taniec i teraz czekała, aż ktoś wreszcie zwróci na nią uwagę.
Wolała nie przerywać im niczego, bo jeszcze dowiedziałaby się o jakiejś kolejnej klątwie, a tego chciała jak najbardziej uniknąć.
Klątwa Ludmiany wystarczająco ją wystraszyła.
- Hej! - zawołał w pewnym momencie Marco. - My już skończyliśmy!
Wszystkie oczy zwróciły się na niego i rozczochraną Fran.
- Już się nie kłócicie? - zdziwiła się Naty.
- Nie, a Ludmiła już nie tańczy. - odparł Marco.
Spojrzeli po sobie zdezorientowani - kiedy to wszystko zdążyło się stać?!
- Mam coś jeszcze zrobić? - odezwała się Ludmiła. - Czy to już koniec?
Francesca i Camila spojrzały po sobie z konspiracyjnymi uśmiechami.
- Wiesz... - zaczęła Francesca. - Jeszcze musisz mu wyznać miłość.
Ludmiła zrobiła wielkie oczy i otworzyła usta ze zdziwienia. Mogła zrobić wszystko, mogła całować jego obleśną ranę, tańczyć jakiś obciachowy taniec, ale wyznać mu miłość?! To przecież koszmar!
- Nie, ja nie mogę! - pisnęła. - Nie chcę!
- Musisz chcieć! - zawołała Fran. - Ludmiana!
Ludmiła nagle obudziła się z transu, którym było protestowanie i uśmiechnęła się szeroko. Przyjaciele spojrzeli po sobie i nic nie mówiąc, zawtórowali blondynie.
- Dobra, wyznaję - powiedziała słodko Ludmi.
Podeszła do andresowej kanapy, zalotnie kołysząc biodrami, na co Marco zagwizdnął, a potem oberwał w plecy przyniesioną przez Fran ścierką.
- A więc... - chrząknęła blondyna. - Słuchaj, mnie palancie - jak na gwizdek Andres odwrócił głowę, a wielkie ze strachu oczy wbiły się w jej twarzyczkę. - Poproszono mnie o wyznanie miłości właśnie tobie...
- Jasne.... Poproszono... - prychnęła Camila.
Ludmiła zgromiła ją wzrokiem i kontynuowała dalej:
- Andresie.... - przełknęła ślinę. - Powiem wprost. Kocham cię.
Nastała wrzawa oklasków i chichotów, których nie było słychać między brawami. Każdy krzyczał, co mógł by tylko Ludmiła go usłyszała. Ona miała posępną minę, ale w duchu cieszyła się, że nie jest już zagrożona klątwą Ludmiany. Nie chciała tracić niczego, co należało do niej. 

- No, już, uspokójcie się! - wrzasnęła Ludmiła.
Nikt jednak nie miał zamiaru być cicho. Gwizdali, krzyczeli, klaskali... A Ludmiła robiła się coraz bardziej czerwona.W końcu rozpłakała się i zrozpaczona gwałtownie klęknęła.Wszyscy nagle ucichli, a ona szlochała:
- Dlaczego mi to robicie? Dlaczego?
- Przepraszamy, ale klątwa Ludmiany polega też na tym, żeby wiwatować - wymyśliła Fran. - Gdybyśmy tego nie zrobili zagrożenie jeszcze by istniało.
Ludmiła spojrzała po przyjaciołach, a oni kiwali głową na znak, że to czysta prawda.

- No, ale... - zająknęła się blondynka.
- Ludmiła, teraz już wszystko w porządku. - zapewnił ją Broadway. - Klątwa Ludminy cię nie dosięgnie.
- Ludminy? - zmarszczyła brwi. - Chyba Ludmiany.
- Broadway. - syknęła cicho Francesca, gromiąc go wzrokiem.
- No co? - wzruszył ramionami. - Mam krótką pamięć.
Ludmiła jednak nie była głupia.
Zmrużyła podejrzliwie oczy i coś jej zaświtało w głowie. Całowała obleśną ranę Andresa, tańczyła jakiś bezsensowny taniec, wyznała mu miłość...
I to wszystko robiła tylko po to, by przyjaciele mieli się z czego pośmiać?
- WY! - zagrzmiała. - Wrobiliście mnie!
- Nie, wcale nie! - zapiszczała Camila.
- Klątwa Ludmiały naprawdę istnieje! - broniła się Francesca.
- Ludmiany! - zawyła Ludmiła. - Nie pamiętacie nawet jej imienia!
Przyjaciele spojrzeli po sobie przestraszeni. Ludmiła Ferro wpadła w szał już drugi raz tego dnia. To naprawdę nie wróży dobrze.
- Ludmiłko moja kochana... - wymamrotał Andres, próbując się podnieść z kanapy. - Kochanie, nie denerwuj się...
- NIE KOCHAM CIĘ, TY OBLECHU! - wrzasnęła Ludmiła, odpychając od siebie skołowanego Andresa.
- On jest poturbowany! - zawołała Naty. - Nie dotykaj go!
- Czy ja o czymś nie wiem? - zaczął mówić Maxi, ale Naty trzepnęła go w tył głowy i momentalnie ucichł.
Ludmiła robiła się natomiast coraz bardziej zła. Zacisnęła pięści i warknęła rozwścieczona.
- Zapłacicie mi za to. - syknęła, na co przyjaciele zadrżeli. Jej głos ociekał jadem, zupełnie jak kiedyś.
Wtedy do pomieszczenia znowu wszedł Leon.
- No nie, co tym razem? - złapał się za głowę. - Dlaczego Andres leży na podłodze? Dlaczego ona wygląda jak pomidor?
- zapytał, wskazując na Ludmiłę. Ta odwróciła się do niego przodem i zmrużyła oczy, szykując się do ataku.
- Coś ty powiedział? - wyszeptała.
- Naprawdę wyglądasz jak pomidor. - odezwał sie Leon. - I jesteś głupia. - dodał jeszcze, zakładając ręce na pierś.
Przyjaciele westchnęli przeciągle. Leon wpakował się w wielkie kłopoty.
Nie wyglądało jednak na to, by jakoś specjalnie się tym przejął. Stał przed Ludmiłą z obojętnym wyrazem twarzy.
- Bój się mnie! - warknęła nagle blondynka. - Bój się!
- Czego mam się bać? - prychnął Leon. - Ciebie? Małej blondyneczki? 

Broadway gwizdnął przeciągle. Teraz zacznie się jazda.
Ludmiła krzyknęła tak głośno, że wszyscy zatkali sobie uszy palcami.
- Koniec tego! Pokazałabym wam na co mnie stać! - zawyła. - Niestety, tego nie zrobię, ponieważ wszystkie przedmioty, którymi rzucałam wykorzystałam w walce z Andresem.
- To... to co teraz zrobisz? -zająknęła się Fran.
- Nic - wyszeptała Ludmiła z chytrym uśmieszkiem.
Twarze przyjaciół wesoło się do siebie uśmiechnęły, ale chyba nie przewidywały kolejnej wypowiedzi Ludmi.
- Teraz, na pewno nic nie zrobię... W przyszłości - oznajmiła przeciągle.
- A kiedy ta przyszłość będzie? -zląkł się Maxi.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Za kilka lat, może miesięcy, tygodni, dni, godzin lub nawet minut...
Wszyscy przestraszyli się hipnotyzującego głosu Ludmiły. Było się czego bać. Dobrze wiedzieli, że czekanie na zemstę to najgorsza kara. To uczucie, że niedługo możesz zostać ofiarą.
- A czy mnie też się to tyczy? - zapytał głupkowato Leon.
Ludmiła uśmiechnęła się kpiąco.
- Ależ oczywiście, Leoś!
Chłopak jeszcze bardziej się przestraszył. Co z nim będzie?
- A Violetty? -zapytał chrapliwie.
Ludmiła odgarnęła włosy z czoła i chwilę myśląc odpowiedziała:
- Nie - oznajmiła. - Ona zemdlała, gdy oni poinformowali mnie o tej Ludmianie. W niczym tutaj nie zawiniła.
- Ej! To nie fair! - wykrzyknął Marco.
- Jakie nie fair?! Jakie nie fair?! - od Ludmiły biła czysta złość. - Oczywiście, że to w pełni sprawiedliwe. Jesteście głupcami i tyle!
Później usiadła na fotelu, wzięła ze stolika gazetę i poczęła czytać. Przyjaciele zmartwieni przyszłością i tym, co ich czeka usiedli w wejściu salonu. Teraz nikt nie mógł ich uratować.

________________________________________
Hej, hej, heloł! :D
Witamy serdecznie i prezentujemy wam rozdział 5. :D
Prosimy o brawa. xd
Dzięki, dzięki wielkie za nominacje do LBA i VBA. Uzupełnimy to jakoś w przyszłości może. :D
Dobrze, że macie takiego naszego wspólnego bloga. U Maddy burza, u mnie dziwne zdarzenia. A tutaj możecie się pośmiać i niczym nie martwić. 
Jeżeli w rozdziale wystąpiły jakieś suchary, to tylko i wyłącznie sprawka Maddy. :D
Dobra, buziaczki, buziaczki dla Was :*
Loffciamy bardzo. :*
Dziewczyny Andresa

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 4

- To wygląda... - zaczął Leon, przyglądając się nodze Andresa. - Strasznie. 
- Pokaż. - Violetta przepchnęła się obok niego i pochyliła nad poturbowanym. - Ło la Boga!
- Aż tak źle? - zaniepokoiła się Naty. 
- Gorzej niż źle, nigdy nie słyszałam, żeby Violetta mówiła "Ło la Boga". - odezwała się Francesca przestraszonym tonem, a Camila jej przytaknęła. Po chwili nad poszkodowanym Andresem pochylali się już wszyscy oprócz Ludmiły, którą cały świat przestał obchodzić. Zajęła się swoim biednym paznokciem, który się złamał podczas bijatyki z chłopakiem. Był taki piękny, idealny, pomalowany różowym, błyszczącym lakierem. A teraz... szkoda słów. Wszystko przez tego głupiego idiotę, który postanowił na początku się bronić. Dla blondynki było to bez sensu, bo przecież on powinien doskonale wiedzieć, że ona wygra. Proste i logiczne. Gdyby nie jego upór, pewnie paznokieć byłby teraz w tak dobrym stanie jak wcześniej. Westchnęła rozgoryczona.
- Co wy robicie tam nad nim? - zapytała. - Przecież mu przejdzie.
- Przejdzie...? Przejdzie...? - sapał wściekły Leon. - On prawie umiera. Trzeba coś zrobić!
- Rozwaliłaś nam cały dom! - zawyła Violetta. - Chciałaś zabić Andresa! To jest niewłasciwie, okropne, niegodne, niemoralne...
- Violu, uspokój się. Musisz być czujna. Nie możesz zemdleć. Nie... - uspokajał Leon, ale dziewczyna i tak runęła na podłogę. Twarz Ludmiły pokrył grymas niezadowolenia, ponieważ Viola upadła jej na piękne, skórzane buty.
- Co ona wyprawia?! - wykrzyczała.
- O Boże, Boże! - zawołał sfrustrowany Leon. - Moja kochana... To... To wszystko przez ciebie! - zawył. Blondynka bardzo się przestraszyła i aż wstała z wrażenia, by skulić się w dalszym kącie pokoju. Każdy otworzył usta ze zdziwienia. Nikt nie mógł uwierzyć, że  odważna, przebojowa Ludmiła boi się tak nieśmiałego, często zarumienionego Leona.
- Ja nic nie zrobiłam! - pisnęła Ludmiła. - Ona zemdlała i ja nie brałam w tym udziału... 
- Przestań mówić, Ludmiła. - Leon machnął ręką, podnosząc Violettę z ziemi. - Jesteś głupia. - dodał jeszcze naburmuszonym tonem, odchodząc z dziewczyną na rękach w stronę sypialni.
- Powiedział, że jestem głupia... - wyszeptała zszokowana blondynka.
- I należało ci się. - wtrąciła się Camila. - Ja bym brzydziej cię nazwała, ale dzieci tu są.
- Gdzie ty dzieci widzisz? - zdziwił się Maxi. - Jedno jedyne leży nieprzytomne na ziemi.
- Do dzieci zaliczam także ciebie, Maxi. - odparła przesłodzonym tonem Cami. - No i może Leona.
Maxi już chciał się odgryźć, ale uwagę wszystkich zwrócił cichy jęk, który wydał z siebie Andres.
- Ludmi...
Blondynka odwróciła głowę w jego stronę i przyjrzała mu się spod zmrużonych powiek. Czego mógł jeszcze od niej chcieć? Chyba wszystko już mu wyjaśniła, i to dosyć dogłębnie, prawda?
- Czy on majaczy? - zaniepokoiła się Naty.
- Coś ty. - powiedziała Fran. - Najwyraźniej jest bardzo głupi i nie rozumie, że Ludmiła prawie go zatłukła na śmierć.
- Czego on ode mnie chce? - warknęła Ludmiła.
-  Pobiłaś go! - zawołali wszyscy równocześnie. Francesce do głowy wpadł wspaniały pomysł i postanowiła rozesłać wiadomości do wszystkich zebranych, oprócz Ludmiły.
- Hmmm... - zaczęła. - A nie słyszałaś o klątwie Ludmiany?
- Lud... Ludmiany...? - wyjąkała. - To imie bardzo podobne do mojego.
Wszyscy pokiwali głowami, demaskując cichy śmiech.
- Ona też pobiła kiedyś swojego adoratora. Teraz została wyklęta po wszystkie czasy. Straszy dziewczyny i kobiety, które odparły zaloty swoich amantów - powiedziała Fran.
- Dokładnie. - przytaknęła jej Camila. - I jest taka brzydka, że naprawdę straszenie nie jest dla niej trudne.
- Kiedyś była piękna. - włączył się do dyskusji Marco.
- Ale niestety, było, minęło. - westchnęła ze sztucznym smutkiem Naty.
- Odebrali jej wszystkie różowe lakiery do paznokci! - zawył jak duch Broadway.
- I co? I co wtedy? - zapytała lękliwie Ludmiła.
- Tobie to grozi. - powiedziała Camila. - Jeszcze większe prawdopodobieństwo jest dlatego, że masz podobne imię.
- Naprawdę? - zapytała zdumiona Ludmiła.
- Naprawdę. - pokiwała głową Naty.
- Ale... - Francesca uniosła dłoń. - Jest sposób, aby uniknąć klątwy.
Twarz Ludmiły momentalnie rozświetlił uśmiech. 
- Jaki? 
Camila i Francesca spojrzały po sobie z chytrymi uśmieszkami. Teraz dopiero zacznie się zabawa.
- No więc tak... - zaczęła Cami. - Po pierwsze: musisz zrobić wszystko, aby twój adorator poczuł się lepiej.
- Po drugie: musisz mu obiecać, że już nigdy go nie pobijesz. - dodała Francesca.
- I wyznać mu miłość jeszcze musisz. - zaśmiał się cicho Maxi. Naty pokiwała z uznaniem głową, przyglądając się z podziwem swojemu genialnemu chłopakowi.
- I wskazane jest także wykonać rytualny taniec. - wtrącił Marco, chichocząc cicho.
- Rytualny taniec? - wydukała cichutko Ludmiła. - I wtedy ten duch mnie nie nawiedzi?
- Oj, kochanie. - powiedziała słodko Fran. - Nawet cię nie tknie.
- Tylko jeżeli tego nie wykonasz czeka cię gorsze życie niż ma teraz Gregorio wśród  śmietników.
- To... to jest coś jeszcze gorszego? - wyjąkała.
- Jest... jest - uśmiechnęła się smutno Camila.
- No to chyba trzeba. - chciała się uśmiechnąć, ale na ustach wyszedł jej grymas.
- Na początek spróbuj zrobić coś z tą paskudną raną. - zaproponowała Camila.
- Ale jak? - zakłopotała się Ludmiła. Przyjaciele ponownie spojrzeli po sobie i zgodnie oznajmili:
- Musisz pocałować ją 268 razy.
- 268? - zapytała nieprzytomnie Ludmiła.
- 268. - przytaknęła Fran.
Wszyscy uśmiechnęli się chytrze i wyszli, by przypatrzyć się temu zza drzwi. Ludmiła nie protestowała, podeszła do Andresa, przykucnęła przy nim i oznajmiła:
- Proszę, wybacz mi. Muszę pocałować cię w tą chorą nogę 268 razy.
Andres skomentował to pod nosem, ale nikt nic nie zrozumiał. Ludmiła wzięła głęboki oddech i zbliżyła usta do rany na nodze Andresa. Przyjaciele przyglądali się tej scenie z lekkim obrzydzeniem na twarzach.
- Zrobi to? - wyszeptała przejęta Naty do ucha Maxi'ego.
- Chyba tak. - odszepnął chłopak.
- NA GACIE MERLINA! - usłyszeli przeraźliwy wrzask.
W drzwiach stał Leon. Jego mina mówiła sama za siebie - będzie miał traumę do końca życia.

________________________________________________
Dość długo nie było rozdziału, ale w końcu się udało.
Dziękujemy za nominacje do Versatile i Libster coś tam. xD
Uzupełnimy to w wolnym czasie.
Mamy nadzieję, że ten rozdział wam się podobał. :)
Pozdrawiamy.
Dziewczyny Andresa

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 3

- Maxi, proszę cię, ktoś musi. - Naty spojrzała na niego błagalnie. - Poza tym, to był twój pomysł. - dodała z błyskiem w oku.
- Wiem. - uśmiechnął się. - Ja jestem geniuszem, ale nie zajmuję się czarną robotą.
- Maxi, musisz iść! Ja jestem kobietą! Lodówka to moje życie. - pisnęła Fran.
- Właśnie, zrób to dla swojej głodnej przyjaciółki. - przytaknęła jej Camila.
Maxi zmarszczył brwi, rozważając za i przeciw. Jeszcze raz wyjrzał przez okno, myśląc, że można by było pójść do sklepu, ale zaraz zrezygnował z tego pomysłu. Ludmiła wpadła w taki szał, że to będzie prawdziwy cud, jeśli z biednego Andresa coś zostanie. Westchnął ciężko i skrzywił się na kolejny dźwięk dochodzący z kuchni. 
- No dobra, ale potem Naty da mi nagrodę. - zastrzegł, patrząc na swoją dziewczynę.
- Maxi! Na pewno nie dostaniesz takiej, jaką Violetta daje w tym momencie Leonowi. - oburzyła się Naty.
- O proszę! Już wyjaśnione, kto ma nieczyste myśli w tym związku. - sarknął Maxi. - I to na pewno nie jestem ja!
- Nieczyste myśli. - przedrzeźniła go Naty. - Marsz mi na wyprawę do lodówki, żołnierzu!
- A dostanę jakieś uzbrojenie? - zapytał chłopak.
- Niestety, to nie Europa, tutaj nie dostaniesz funduszu europejskiego. - pokręcił głową Broadway.
Maxi westchnął przeciągle, ubolewając nad swym losem - jego własna dziewczyna i przyjaciele wysyłają go na tak niebezpieczną wyprawę, która może pozostawić trwałe ślady na jego psychice i  nie raczą go nawet odpowiednio uzbroić! Toż to skandal!
- Idę. - wymamrotał mimo tego, iż coś w jego głowie podpowiadało mu, że to, co zastanie w kuchni, całkowicie odbierze mu apetyt.
- Da sobie radę. - usłyszał jeszcze głos Naty.
Na palcach przeszedł przez przedpokój i zatkał uszy, starając się nie dopuszczać do siebie dźwięków wydawanych kolejno przez Leona i Violettę. Przywarł do ściany odgradzającej go od kuchni i wziął głęboki oddech.
- Hej, wchodzę, moglibyście przerwać?! - zawołał, mając nadzieję, że Leon nie postradał jeszcze zmysłów. Niestety - zero odzewu. Tylko te obrzydliwe jęki, od których robiło mu się niedobrze. - Dlaczego mi to robicie? - prawie wybuchnął płaczem.
Maxi był już blisko załamania nerwowego. Jego uszy pękały po niezwykle głośnych dźwiękach, które w salonie wydawały się mniej ohydne. Tutaj wszystko było inaczej. Jęki były bardziej uwydatnione.
- Proszę Was. - zaskomlał Maxi. Cichy szelest. Zaraz? Co się dzieje?
- Przecież to jest nasz dom! - zawołała Violetta.
- Właśnie! Możemy tutaj robić co chcemy i nie musimy słuchać naszych przewrażliwionych przyjaciół! - dodał Leon.
- O, ktoś się tutaj stał odważniejszy! - prychnął Maxi. Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc pomyślał, że Leon się zarumienił. Typowe dla niego. Maxi kontynuował:
- Cieszę się, że choć na chwilę przerwaliście, a mam dla was ogromną prośbę.
- Czego chcesz? - warknęła Viola.
- Zostałem wystawiony na wielką próbę! - zawołał odważnie Maxi. - Musiałem tutaj przybyć, by dostać się do lodówki!
- Aha, powinna powstać nowa bajka. ,,Rycerz Maxi w poszukiwaniu lodówki". - zaśmiała się Violetta.
- Ha ha ha. - powiedział sztucznie. - Chciałbym dostać trochę szynki i no nie wiem.. może JEDZENIA?
- Właź szybko, bo Leon jest niezaspokojony. - machnęła ręką Violetta.
Leon jak zwykle się zarumienił, co wywołało atak chichotu u Violetty. Maxi skrzywił się i wszedł do kuchni, wstrzymując oddech. To, co zobaczył, może nie było aż tak złe, ale i tak wolałby wymazać ten obraz z pamięci. Leon pozbył się koszuli, lub zrobiła to Violetta, nie wnikajmy, miał rozczochrane włosy, a jego spodnie znajdowały się obecnie za nisko jak na gust Maxiego. Na kostkach! Równie dobrze mógł je całkiem ściągnąć!
- O mój Boże. - jęknął Maxi.
- No co? - zdziwiła się Violetta, która siedziała Leonowi okrakiem na kolanach.  - Nigdy nie całowałeś się z Naty? - uniosła brwi, patrząc na niego z rozbawieniem.
- Ja... - zająknął się, zauważając, że kurtka, która Violetta miała na sobie, obecnie leży na podłodze. - Wiesz, ja chyba...
- Pospiesz się. - sarknął Leon, poprawiając się na krześle. 
- To ja idę po tą szynkę. - zawołał Maxi. - Aż mi za was wstyd. Macie gości, a wy tutaj jakieś... jakieś igraszki sobie robicie!
- Idź. Po. Tą. Szynkę. Teraz. - powiedział przez zaciśnięte zęby Leon. Maxi kiwnął głową i pognał do kuchni. Po chwili cofnął się jednak i rzucił w ich stronę, spostrzegając, że Violetta już się przechyla, by pocałować Leona. 
- Poczekajcie aż wyjdę! - krzyknął. Na nic to się zdało, ponieważ oni już się do siebie przykleili i chyba nie mieli zamiaru odlepić. Podbiegł więc do lodówki i zgarnął prawie wszystko co w niej było. Powoli udał się w stronę powrotną. Znów usłyszał jęki. Bał się, że ta trauma już nigdy go nie opuści.
- Idę! - krzyknął.
- Zapraszamy! - odparł Leon.
- Ale serio... Odświeżcie się i chodźcie z nami. Chyba wam się już chcę jeść... Prawda? - zapytał.
- No tak w sumie... To troszkę tak. - przyznała Violetta.
- Ale mi się nie chce! - zaoponował Leon. - Coś zaczęliśmy, to teraz skończmy. 
- W nocy dostaniesz coś lepszego. - szepnęła mu na ucho Violetta, na co Maxi jęknął z obrzydzeniem. Leon znów się zarumienił, ale przystał na propozycję. Założył koszulę, podciągnął spodnie i poprawił włosy, po czym oświadczył, że jest gotowy.
- No to chodźcie. - rzucił Maxi, wychodząc z kuchni. Gdy weszli do salonu, zastali przyjaciół roześmianych. Widać bawili się w najlepsze, podczas gdy Maxi przeżywał traumę.
- Udało mi się. - pochwalił się, dumny ze swego wyczynu.
- Piszczał jak mała dziewczynka. - zaśmiała się Violetta.
- Nie powiem już kto tam jęczał. - odciął się Maxi. 
- Co z Andresem? - przerwał im Leon. - Zatłukła go pięściami?
Francesca wstała i podeszła do okna, by zobaczyć, jak rozwinęła się sytuacja między Ludmiłą a Andresem.  Niestety, nie było ich w polu widzenia!
- Nie ma ich. - stwierdziła zdziwiona.
- No wiecie... Kto się czubi ten się lubi. - uśmiechnęła się chytrze Camila.
- Że niby zawtórowali Leonowi i Violi? - zapytał Marco.
- O nie, o nie. Ja nie idę już nigdzie. - skulił się w kącie Maxi.
- Po co miałbyś iść do ogródka? - Leon zmarszczył brwi.
- A jakby wam się zachciało pograć w piłkę w domu? - zląkł się Maxi.
- Coś ty, tym razem poszedłby Leon. - Francesca machnęła ręką.
- Co ja?! - zawołał Leon. - Ja nigdzie nie idę! - bronił się. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co Ludmiła zrobiła z jego najlepszym przyjacielem. Bo raczej wątpił w to, by chciała stłuc go na kwaśne jabłko tylko po to, żeby potem wycałować go za wszystkie czasy.
- Uspokój się, Leoś. - szepnęła Violetta. Wszyscy spojrzeli na nich z obrzydzeniem, nie wiadomo dlaczego, bo przecież tylko chciała go uspokoić. Najwyraźniej będą mieli spaczenie do końca życia.
- Może chodźmy poszukać Andresa i Ludmiły? - zaproponowała Naty, wodząc wzrokiem po zebranych.
- To chyba dobry pomysł, ale potrzebujemy czegoś do obrony. - zaznaczył Marco. Przyjaciele mu przytaknęli. Lepiej nie wystawiać się na gniew Ludmiły bez narzędzia, dzięki któremu nie będzie się całkiem bezbronnym.
- Ale co możemy wziąć? - zapytał Broadway.
- Wiecie... - uśmiechnął się chytrze Maxi. - Wroga najlepiej jest zwalczyć jego własną bronią. 
Wzrok każdego powędrował na wazony, które stały w idealnym porządku na jednej z górnych półek. Dziwne, że Ludmiła ich nie zauważyła. Spojrzeli na Leona. Chłopak był chwilowo niedostępny, ponieważ migdalił się do naszej uroczej Violetty. Dopiero, gdy poczuł na sobie czyiś wzrok, skierował oczy w ich stronę. Zapytał, jąkając się:
- Ale... ale o co chodzi? Co wy ode mnie chcecie?
- Leonku, posłuchaj. Musimy pomóc Andresowi. Potrzebne są nam te wazony. - oznajmiła słodko Fran, wskazując na najwyższą półkę komody.
- Leonku? - zapytała podejrzliwie Violetta.
- Oj, nie ma żadnego Leonka. - oznajmił Marco, przyciągając do siebie Francesce.
- My po prostu potrzebujemy broni. - broniła się  Francesca. - A Leonek nam ją udostępni.
- Leon. - poprawił ją Marco.
- No dobra, Leon. - westchnęła zrezygnowana Fran. - Możemy te wazony?
Chłopak się zawahał - jeśli im nie pozwoli, i tak je wezmą, prawda? Francesca zadała więc pytanie, na które odpowiedź wcale nie jest potrzebna. Bez sensu.
- No... Możecie. - odparł, przeciągając dłonią po włosach. Niedługo zdemolują mu cały dom, oczywiście za jego pozwoleniem. Przyjaciele krzyknęli triumfalnie i każdy zdjął z półki po jednym wazonie. Nawet Violetta chciała się uzbroić, ale niestety nie mogła sięgnąć. Leon ją podsadził, po czym tak wyposażona grupka przyjaciół wyszła na świeże powietrze. Francesca rozejrzała się konspiracyjnie, oceniając ich sytuację, po czym odezwała się szeptem:
- Droga wolna.
- Widzimy. - odszepnęła odrobinę ironicznym tonem Camila. Po tej krótkiej wymianie uwag między przyjaciółkami, wszyscy ruszyli na tyły domu. Violetta wyjrzała ostrożnie zza ściany, starając się nie rzucać w oczy. Nie zobaczyła tam nic podejrzanego, tylko rozwalonego grilla.
- Leoś, czy ty nie naprawiałeś tego grilla? - zapytała, marszcząc brwi.
- Jakiego grilla? - zaciekawił się. - O cholera jasna! - złapał się za głowę.
- Leon, spokojnie. - oznajmiła Naty. - Na wojnie zawsze ponosi się straty.
Wszyscy przytaknęli. 
- No, ale te wazony... i... i grill. - jęczał Leon.
- Oj tam, wszystko odkupimy. - uspokoiła go Violetta.
- Za nasze pieniądze?! - zawył Leon.
- Nie, no co ty! - wykrzyknęła Viola. - Sponsorami są oni. - wskazała na grupkę przyjaciół.
- No już dobrze, dobrze. - uśmiechnęła się Fran. - Teraz chodźmy ratować Andresa.
- To trochę podejrzane. - zakomunikował Marco. - Cały czas o nim gadasz i mówisz, że trzeba mu pomóc. Czy ja o czymś nie wiem?
- Andres?! Podziękuję. - oznajmiła Fran. - No tak, ale o niektórych rzeczach nie wiesz.
Marco zrobił zdziwioną minę, ale postanowił nie drążyć się dalej w temat. Pewnie nie byłoby dla niego dobrze, gdyby się dowiedział.
- Na ,,trzy" idziemy. - oświadczyła Camila. - Raz... - wyliczyła. - Dw...
Na ten sygnał wszyscy wyruszyli do przodu, zgniatając dziewczynę. Obolała podniosła się z ziemi. Gdyby wzrok mógł zabijać wszyscy byliby już martwi. Popędziła za nimi, a to co zobaczyli było zdumiewające. Andres wyglądał, jakby już dawno się poddał, a na twarzy Ludmiły malował się wyraz samozadowolenia. Jasne stało się, że blondynka użyła grilla do dobicia chłopaka, ale nie wyglądało na to, żeby zadała mu tym narzędziem jakieś poważniejsze rany. To już raczej sam grill bardziej ucierpiał.
- Cześć, przyszliście popatrzeć?! - zawołała Ludmiła, machając do nich z uśmiechem na twarzy. - I po co wam te wazony?! - zdziwiła się. Przyjaciele jak na komendę wystawili swoją "broń" przed siebie i zbliżyli się do poturbowanego Andresa i zadowolonej Ludmiły.
- Co mu zrobiłaś? - zapytała podejrzliwie Camila. 
- Oooo... - blondynka machnęła ręką. - Nic takiego.
- Wygląda, jakby umierał. - Maxi trącił go butem, a ten jęknął z bólu. 
- Maxi! - zrugała go Naty.
- Przecież to są tylko lekkie zadrapania. - zaoponowała Ludmiła.
- Lekkie zadrapania?! - zawołał Leon. - Tłukłaś go obrazem! 
- Naszym obrazem! - wykrzyczała Violetta.
- O! - uśmiechnął się do niej Leon. - Widzę, że udziela ci się coś ode mnie.
- W końcu ja też mam prawo się trochę podenerwować i mam nadzieję, że mnie potem uspokoisz. - odparła Violetta, mrugając do Leona. Ten jak zwykle się zarumienił, ale Andres nie miał nawet siły, by wystawić kciuka w dół.
- Zanieśmy go do domu. - zaproponował Broduey, wskazując Andresa.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam! - pisnęła Ludmiła.
- Trudno, mamy tutaj cierpiącego. - dopowiedziała Naty.
- Już dobrze, zabierzcie go do domu. - powiedziała smutno Ludmi. - Dokończymy później. - uśmiechnęła się chytrze. Wszyscy spojrzeli na nią z grobowymi minami. Nikt nie miał ochoty na kolejne sprzątanie Andresa. 
- Kto go weźmie? - zapytała Francesca. - Jacyś chętni? - odezwała się, gdy nikt się nie odważył.
- Dobrze, ja mogę. - na przód wyszedł Leon.
- Brawo! - zawołała Viola. - Mój dzielny Leon.
Leon tylko się uśmiechnął i dźwignął na ręce Andresa. Musiał przyznać, że jego przyjaciel ważył więcej, niż się spodziewał. Cóż, nigdy nie planował, że będzie go nosił na rękach.
- Idziemy ludzie! - zarządziła Camila. Wszyscy podążyli za Leonem.  Po chwili Andres leżał już wygodnie (chyba) na łóżku w salonie, a przyjaciele próbowali oszacować, jak wielkie uszczerbki na ciele poniósł.
- Ludmi, podrapałaś go po twarzy? - zdziwiła się Naty, przyglądając się zadrapaniom na policzkach Andresa.
- Kiedy zepsuł się grill. - wyjaśniła blondynka, piłując paznokcie.
- Aaaa! - wrzasnął nagle Maxi. - To krew!
- Krwi się boisz? - Ludmi zmarszczyła brwi, przyglądając się Maxiemu z powątpiewaniem.
- Coś ty mu zrobiła z nogą?! - zawołał, łapiąc się za głowę. Przyjaciele zebrali się wokół Andresa i przyjrzeli się dokładniej miejscu, w którym jego dżinsy się podarły. 
- Czym to zrobiłaś? - zaciekawił się Marco, na co Francesca trzepnęła go mocno w ramię.
- Aaa! To! - zawołała uśmiechnięta. - To zostanie moją słodką tajemnicą.
Wszyscy spojrzeli po sobie nerwowo. To było bardzo podejrzane. Ludmiła była osobą chytrą, ale czasem naprawdę potrafiła zadziwić każdego.
- Dobrze, niech tak będzie. - powiedziała wolno Francesca. - Może zadzwonimy po lekarza? - zapytała się wszystkich.
- I co powiemy? Te obrażenia są poważne. Lekarz będzie coś podejrzewać i może wezwać policję! - zawołał Marco.
- Nie chcę iść do więzienia! - krzyknęła Ludmiła. - Ja chcę go jeszcze pobić!
- Mogłabyś okazać trochę skruchy! - zrugał ją Leon, pochylając się nad raną na nodze Andresa.

_________________________________________________
I wreszcie jest, tak wyczekiwany rozdział trzeci! xD
Przepraszamy, że tak długo. :)
Chyba jest długi, więc nie jest źle. 
Dziękujemy za tak wiele komentarzy pod ostatnim rozdziałem, za dodawanie się do obserwatorów i za tyle wyświetleń! Jesteście wspaniali! <3
Nie wiem czy zauważyliście, ale zakładka "Postacie" została zaaktualizowana. ;)
Następny rozdział niebawem. :*
Pozdrawiamy!
Dziewczyny Andresa

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 2

  Andres wiedział, że Ludmiła była zachwycona pocałunkiem z bogiem, czyli nim samym. Pewnie opisze to w pamiętniczku jako najlepszy dzień jej życia. Niestety chyba się trochę zawstydziła, co swoją drogą było kompletnie nie w jej stylu, bo oderwała się od niego jak oparzona. Odskoczyła w bok i wpadła na kanapę, prosto na Maxiego i Naty. Andres uśmiechnął się szeroko i już chciał dokończyć to, co zaczęli, gdy nagle Ludmiła schowała się za kanapę. Wszyscy patrzyli na ten incydent z otwartymi oczyma. Każda dziewczyna z tego towarzystwa była kuszona przez Andresa, ale najwidoczniej Ludmiła była tą jedyną. 
- Odczep się ode mnie! - pisnęła Ludmiła. Andres wziął to jednak za przejaw pożądania i jeszcze szerzej się uśmiechnął.
- No chodź, kochanie. Wiem, że tego chcesz. - mówił namiętnie brunet.
- Andres... - zaczął niepewnie Leon, wiedząc, że jeśli Ludmiła wpadnie w furię, nie będzie dobrze z nimi wszystkimi.
- Ej, ty się możesz zabawiać z Violettą, ja też chcę mieć coś od życia. - zaoponował Andres, ponownie odwracając się do blondynki. Leon spłonął znowu rumieńcem. 
- I nie rumień się. - dodał jeszcze brunet, nawet nie patrząc na przyjaciela.
Ludmiła kryła się za plecami Marca i wcale nie chciała go puścić. Francesca głaskała ją delikatnie po włosach, co jakiś czas uspokajając jej zszarpane nerwy. W końcu Ludmiła wstała i chwiejnym krokiem skierowała się w stronę Andresa.
- Widzisz? Po co się było tyle kryć! - zawołał i rozłożył ramiona.
Ludmiła podeszła i uśmiechnęła się zalotnie, mówiąc:
- No tak, kochanie. Dopiero teraz przejrzałam na oczy.
Chłopak już zamknął oczy do pocałunku, ale Ludmiła zrobiła kompletnie coś innego. Zamachnęła się i pięścią walnęła go w twarz. Zszokowany zatoczył się w tył, gdzie podparł się o stolik, przy okazji zrzucając z niego wazon z kwiatami. 
- Ej! - zawołał oburzony Leon. - Mój ulubiony wazon! - jęknął. Violetta ponownie coś mu szepnęła do ucha, dzięki czemu się uspokoił. Andres podniósł się chwiejnie na nogi, po czym spojrzał na Ludmiłę.
- Ja rozumiem, że mnie pragniesz, ale nie musisz być aż tak brutalna. - wybełkotał, trzymając się ręką za twarz. Ludmiła była zziajana, więc powiedzenie czegokolwiek było dla niej za trudne. Wzięła z okna doniczkę i rzuciła nią prosto w Andresa. Leon ponownie wykrzyknął:
- Nie, no, ludzie! To mój dom i moje kwiatki, czaicie?
- Będę musiała go przez całą noc uspokajać! - pisnęła Violetta i przytuliła chłopaka.
- Ej! Ludmiła! Tam stoi fotel! - zawołał Broadway. 
- Tylko nie fotel! - wrzasnął Leon. - No chyba nie będziesz rzucać fotelem?! - złapał się za głowę. Ludmiła wzięła do ręki kolejną doniczkę i odwróciła się do poturbowanego Andresa.
- Nie ta doniczka, błagam! - krzyknął Leon, ale było już  za późno. Kwiatek wraz z ziemią wyleciał w locie z doniczki i rozpłaszczył się, jakby w zwolnionym tempie, na twarzy Andresa, po czym dało się słyszeć cichy jęk i chłopak upadł na podłogę, gdy doniczka ugodziła go w samo krocze.
- Teraz tego się nie da odratować! - zawołał wkurzony Leon. - Teraz nie będzie już żadnego procesu fotosyntezy! - chłopak wyszedł z pokoju, a za nim popędziła zmartwiona Viola.
- Wow! Ludmiła! Teraz to on już się z tego nie pozbiera. - uśmiechnął się Maxi.
- Możliwe. Jeżeli jednak tak nie będzie, to przenosimy się do waszego domu. Tu zabrakło już doniczek. - sarknęła. Maxi skulił się w kącie, chyba mając nadzieję, że Ludmiła zapomni o tym, co przed chwilą powiedziała. Blondynka rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu kolejnej broni, którą mogłaby wykorzystać przeciwko Andresowi. Jej wzrok spoczął w końcu na małym, wymyślnym wazonie. Od razu podeszła do niego, zważyła w dłoni i uśmiechnęła się chytrze. Dosyć ciężki, przemknęło jej przez myśl. W momencie, gdy już miała nim rzucić, z kuchni dobiegł ich wszystkich dźwięk, którego nie można pomylić z niczym innym. Najwyraźniej Violetta postanowiła pocieszyć Leona. Andres ostatkami sił krzyknął:
- Tylko tak dalej, Leon!
Ludmiła za karę, że się odzywa, rzuciła w niego wazonem. Chłopak zajęczał z bólu.
- Ej! Pomocy! Nie mam już amunicji. - pisnęła Ludmiła.
- Jest jeszcze ten duży obraz. - Camila wskazała na niego.
- Ja zaraz wam dam obraz! - zawołał Leon, a jego głos świadczył tylko o zmęczeniu.
- Cicho, cicho Leoś! - krzyknęła Ludmiła. - Violetta ucisz go! 
Jak na zawołanie Leon zamknął się i nie mówił już nic o obrazie. Ludmiła więc bez przeszkód mogła podejść do niego i zdjąć go ze ściany. Skrzywiła się, gdy usłyszała kolejny dźwięk dobiegający z kuchni.
- Ciszej tam! - krzyknęła z odrazą.
- Sama kazałaś mi go uciszyć, całkiem cicho nie może być! - odkrzyknęła Violetta.
Ludmiła pokręciła głową z dezaprobatą, ale ponownie skupiła się na swoim zadaniu. Spojrzała na Andresa, który leżał na podłodze i jęczał z bólu. Chyba powinna poczuć coś na rodzaj litości... Ale dziwnym trafem, nic takiego nie poczuła, więc zamachnęła się, by znowu trafić go w krocze. Niestety, nie udało się. Obraz rozbił się o podłogę z hałasem.
- Już wam więcej nie pozwolę, oj nie pozwolę! - zawołał Leon, który stał u progu. Miał gołą klatę i rozpięte spodnie. Jego włosy były w dziwnym nieładzie. 
- Leoś, to tylko obraz. - próbowała go uspokoić Viola. - Dokończmy. - powiedziała ciszej, ale i tak wszyscy ją usłyszeli.
- Tutaj dzieje się zbrodnia. Nie mogę tak tego zostawić! - krzyknął. Andres podniósł kciuka do dołu, by pokazać, że źle się zachował. Chyba nie miał siły na powiedzenie czegokolwiek. 
- Ale ja jeszcze nie skończyłam. - uśmiechnęła się szyderczo Ludmiła.
- Ja też! - pisnęła Violetta, uczepiona ramienia Leona. 
- Violu... - wziął Ludmi i Andresa za rękę. - Zaprowadzę was tam, gdzie będziecie sobie rzucać przedmiotami do woli.
Poprowadził ich czym prędzej do ogrodu na tyłach domu, po czym pomachał im na pożegnanie i na wszelki wypadek zabrał ze sobą grilla. 
- Tutaj nie ma czym rzucać! - wrzasnęła Ludmiła.
- Sorki, ale wracam do mojej bogini! - zaśmiał się Leon, wbiegając do domu. Andres uniósł dwa kciuki w górę, sygnalizując przyjacielowi, że tak zachowuje się prawdziwy mężczyzna. Niestety po chwili przypomniał sobie, w jakiej sytuacji się znajduje. Spojrzał z przestrachem na Ludmiłę i uśmiechnął się do niej, mając nadzieję, że jakoś ją udobrucha. Nic z tego - jak Ludmiła wpadnie w szał, to nic jej nie powstrzyma.
- Nie ma tu czym rzucać... - zamyśliła się blondynka. - Ale jakoś sobie poradzę. 
Podeszła powoli do Andresa, ciągle patrząc mu w oczy. Trochę go przerażał jej wzrok, ale postanowił być silny. 
- Ludmi, kochana, a może... - zaczął, ale nie dane mu było skończyć to zdanie. Ludmiła zamachnęła się i wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Jak śmiesz się do mnie odzywać?! - wykrzyknęła.
- Ale kochanie... - piszczał Andres.
- Kochanie? Kochanie?! Ja ci zaraz dam kochanie! - powiedziała Ludmiła, a po chwili rzuciła się na bezbronnego chłopaka. Szarpaninę przyglądali z okna przyjaciele owej dwójki. Mieli przy sobie popcorn, więc wyglądało to jakby na Cartoon Network leciała dobra kreskówka z udziałem Toma i Jerry'ego.
- Jak myślicie ile wytrwają? - spytała podekscytowana Francesca.
- Ja to bym się bardziej zastanawiała nad tym ile Leon wytrzyma z Violettą. - powiedziała Naty, słysząc jęki z kuchni. - To się robi ohydne.
- Są młodzi, niech się wyszumią. - poprawił włosy Marco.
- Mamy nadzieję, że jeszcze uda mu się zobaczyć odważnego Leona. - stwierdziła Camila.
- Miejmy nadzieję. - Francesca pokiwała głową, po czym skrzywiła się na kolejny dźwięk dobiegający z kuchni. W tym czasie Ludmiła zdążyła już zmęczyć Andresa, który z tego wszystkiego przestał się nawet bronić. Między jękami bólu mamrotał coś pod adresem blondynki, ale ona nie zwracała na to uwagi. Wolała zająć się okładaniem go po brzuchu, co, jak zauważyła, wywoływało więcej bólu niż strzelanie go z liścia.
- Mój cukiereczku, moja Ludmiłko. - mamrotał Andres.
- CUKIEREK? LUDMIŁKA?! - zawyła blondynka. Dziewczyna znów rzuciła się na bruneta. Przyjaciele zgodnie uznali, że to tak, jakby powtórzyć Sylwestrową Moc Przebojów w Nowy Rok. Nuda...
- Co będziemy robić? - zapytał Broadway.
- Ludmiła nigdy się nie zmęczy, a ja nie mam zamiaru patrzeć na jedno i to samo. - powiedziała Naty. Wszyscy przytaknęli jej. 
- Właściwie... To my tutaj jesteśmy uwięzieni... Przez okno nie możemy wyjść, bo Ludmiła w tej brutalności może zostawić nam uszczerbek na ciele. Przez drzwi też nie wyjdziemy, bo trzeba przejść przez kuchnię, a ja nie chcę mieć traumy do końca życia... - posmutniał Marco. Przyjaciele jakby na zawołanie umilkli, trawiąc jego słowa. Rzeczywiście - żadnej drogi wyjścia. 
- Ej... - skrzywiła się Naty. - Mówcie coś, zagłuszmy te ich jęki, błagam. - jęknęła z obrzydzeniem.
- No dobra, to może pośpiewajmy? - zaproponowała Camila.
- Tak, to chyba dobry pomysł. - przyznała jej rację Francesca. - A co jak zgłodniejemy? - uzmysłowiła sobie nagle.
- O mój Boże! - zawołał Marco, łapiąc się za głowę. - Umrzemy tu z głodu! 
- Chyba, że ktoś zaryzykuje i tam pójdzie. - odezwał się Maxi. Wszyscy jak jeden mąż zrobili krok w tył, więc wyszło na to, że Maxi był jedynym chętnym. 
- EJ! Dlaczego ja? 

______________________________________________________
Tam tara dam!
Prezentujemy wam drugi rozdział naszej zwariowanej historii!
Jak widzicie, akcja się rozwija i w następnym rozdziale bohaterowie będą musieli zmierzyć się z problemem braku jedzenia. xD
A tak na poważnie: dziękujemy wam serdecznie za ponad tysiąc odwiedzin! :D
Tak więc czekajcie na trzeci rozdział cierpliwie i komentujcie ten. :P
Pozdrawiamy!
Dziewczyny Andresa

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 1

  Andres stał pod domem i już chciał dzwonić, gdy drzwi otworzyła mu przed samym nosem Ludmiła. Oszołomiony jej urodą, zagwizdał przeciągle, a raczej spróbował, bo skończyło się na tym, że opluł blondynkę. Chłopak spojrzał nerwowo na dziewczynę. Trzy... Dwa... Jeden... 
- Uciekaj. - powiedziała spokojnie. - Gdy cię złapie, nie będzie już tak dobrze!
Andres, spłoszony jej stanowczością, wbiegł szybko do domu. W wejściu do salonu wpadł na Leona. 
- Hej! - krzyknął przyjaciel. - Dlaczego Ludmiła wybiegła na podwórko?
Brunet udał zamyślonego i popukał się palcem w brodę. 
- No, nie wiem... -  odparł.  - Może wystraszyła się kosmitów? - zaproponował, na co Leon uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Tak, Andres. To na pewno to. - powiedział sarkastycznie Leon.
- Leoś! - krzyknęła Violetta z kuchni. - Czas na co codziesięciominutowego całusa!
Andres tylko wzruszył ramionami, gdy jego przyjaciel popędził do kuchni. Wparował do salonu i z wielkim uśmiechem na twarzy przywitał się z resztą przyjaciół. 
- Ludziska moje kochane! - zawołał. - Przybyłem! - dodał, a wszyscy się roześmiali.
- O królu nasz! - krzyknął rozbawiony Marco. 
- Bez ciebie nie mogliśmy przeżyć choć jednego dnia. - zachichotała wesoło Naty.
Chłopak napuszył się jak paw pod wpływem ich pochwał. Choć dobrze wiedział, od zawsze, że ludzie tęsknią za nim, to jednak pokrzepiło to jego dumę. Kochał ten stan. Czuł się jak ryba w wodzie. Jego poddani to wspaniali ludzie. Zawsze umieją go docenić. I to właśnie jest najlepsze w byciu idealnym - ludzie cię kochają! Król Andres - jak to pięknie brzmi. Powinni mu zrobić sesję zdjęciową. Gdzieby umieścić te zdjęcia? W końcu doszedł do wniosku, że Plyboy będzie najlepszy. O tak, wreszcie ludzie zobaczą jego piękne ciało w całej okazałości - a może kupi jeden numer i ofiaruje go Ludmile? A nie lepiej byłoby, gdyby dał jej jedno, wielki zdjęcie i włożył je do ramki, a dziewczyna powiesiłaby je sobie nad łóżkiem? Cokolwiek zrobi, blondynka i tak będzie zachwycona. Pewnie jest jej trudno nie rzucić się na niego i nie zacząć rozbierać go w przedpokoju. A do tego jeszcze w mieszkaniu Leona... No przecież to niestosowne! A właśnie za to Andres kocha swoją Ludmi - jest niebywale opanowana. A przy okazji jest uroczą kobietą, która wie czego chce, a pragnie boga Andresa. Długo jej nie ma, pewnie przypudrowuje swój prosia... tfu! zgrabny nosek. Andres usiadł obok rozchichotanej Naty i uśmiechnął się do niej, w swoim mniemaniu powalająco. No bo jakże inaczej, przecież jest królem, bogiem i... kto wie czym jeszcze! Obok niego chciał usiąść Maxi, ale powiedział mu:
- Wiem. Dla ciebie jestem królem, ale nie mogę sprawić ci tej satysfakcji, którą byłoby siedzenie obok mnie. To miejsce jest dla królowej. 
Maxi zmarszczył brwi i założył ręce na pierś.
- Ale Ludmiły tu nie ma. - zaprotestował. Rzeczywiście, blondynki nie było widać. Znikła gdzieś nagle i aż dziw, że jeszcze nie wróciła, aby nakrzyczeć na Andresa. Przecież ona tak lubi na niego krzyczeć! 
- Naprawdę, wiem, jak musi cię to boleć, ale to moja kobieta. Sam rozumiesz... to mój obowiązek. - powiedział dumnie brunet. Maxi zmarszczył brwi i ze zrezynowaniem usiadł koło Naty. Oboje wybuchnęli śmiechem, trzymając się za ramiona, by nie upaść na podłogę. 
- Co was tak bawi? - do pomieszczenia wszedł Leon z chichoczącą Violettą u boku.
Wszyscy spojrzeli na niego dziwnie, ale starali się nie okazywać rozbawienia. Nawet Naty i Maxi się uspokoili, a wszystko po to, żeby Leon nie zorientował się, że całe usta ma wysmarowane czerwoną szminką Violetty. Widać bardzo dobrze się bawili w kuchni pod nieobecność innych.
,,- Moja krew. - pomyślał Andres o przyjacielu. - Uczeń przerósł mistrza.“
Violetta zyskała pewność siebie, więc nawet się nie zarumieniła. Za to Leon spalił buraka.... bardzo dorodnego buraka. Andres mrugnął w stronę Violi. Świetnie się spisuje. Teraz Leon już nigdy nie oderwie od niej wzroku. Do pomieszczenia weszła Ludmiła. Brunet miał nadzieję, że nie widziała znaku wysłanego Violetcie. Byłaby scenka zazdrości, oj byłaby. Blondynka rozejrzała się po pokoju i zatrzymała wzrok na Leonie.
- Słyszałam wszystko. - oświadczyła z błyskiem w oku, na co Leon jeszcze bardziej się zarumienił, a Violetta ponownie zachichotała.
- Leon, jesteś moim zastępcą! Nie możesz być taki nieśmiały. - powiedział oburzony postawą przyjaciela Andres.
- No wiesz... Panuję nad sytuacją. - wyjąkał. 
Andres i tak wiedział, że chłopak będzie wieczną studnią wstydliwości. Nie, to wcale nie było słodkie. O to trzeba się było martwić! Może powinien zafundować mu kurs pewności siebie? To na pewno nie jest drogie. Tylko trochę chęci i proszę! Można osiągnąć wszystko! W końcu on zdołał zostać królem, więc...
- No, siadajcie. - zaśmiała się Francesca. - Nie będziecie tak tu stać w nieskończoność! - poklepała zachęcająco miejsce obok siebie. Violetta pociągnęła Leona za rękę i po chwili oboje siedzieli już na kanapie w otoczeniu przyjaciół. Dziewczyna mruknęła mu coś do ucha, a chłopak znów się zarumienił. Andres pokręcił głową na znak, że nie popiera takiego oddziałowywania emocji u przyjaciela. Potem skierował swój wzrok na Ludmiłę stojącą u drzwi i uniósł zachęcająco brwi.
- Ludmi, siadaj obok mnie, zarezerwowałem dla ciebie specjalnie to miejsce. - powiedział Andres, z przekonaniem, że to wyznanie powali Ludmiłę na kolana. Blondynka jednak tylko wywróciła oczami.
- Po moim trupie usiądę obok ciebie, jeszcze znowu mnie oplujesz i zepsujesz mi makijaż... - prychnęła z obrzydzeniem. Już po jednym zdaniu wyczytał z jej twarzy, że nie może się powstrzymać, by nie podejść i nie wtulić głowy w jego silny tors. Dlaczego ona wszystko robi na pokaz? Biedna dziewczyna, nie wie czego chce. Tylko, że Andres na jej miejscu od razu wybrałby siebie. 
- Wiem, że tego chcesz. - stwierdził chłopak, patrząc na Ludmiłę badawczo. - Nie wstydź się, Leon i Violetta mogą się obściskiwać w kuchni, a ty nie możesz usiąść obok swojego księcia? - poruszał dziwnie brwiami. 
- Obściskiwać się i wydawać dziwne dźwięki! - zaznaczyła roześmiana Francesca, puszczając oczko do Leona. Andres spojrzał na Leona i aż zadławił się śliną ze złości:
- Noż po prostu, Leon. Nie możesz rumienić się za każdym razem! Patrz, jak król całuje królową.
Brunet jednym susem był już obok Ludmi, która nie wiedziała, co dzieje się wokoło niej i dała się pocałować. Przyjaciele uznali, że Andres naprawdę wczuł się w rolę. A może to nie była żadna gra aktorska? Każdy dobrze wiedział, że ,,król" ma chrapkę na ,,królową". 

_____________________________________________
I jest!
Mamy nadzieję, że spodoba wam się pierwszy rozdział naszego opowiadania. :)
Jak widzicie, dużo się dzieje. ;D
W następnym rozdziale dowiecie się między innymi, jak Ludmiła zareaguje na zachowanie Andresa. 
Dziękujemy za wszystkie komentarze, wejścia i ogólnie jesteście kochani! <3
Drugi rozdział niebawem. 
Dziewczyny Andresa