poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 3

- Maxi, proszę cię, ktoś musi. - Naty spojrzała na niego błagalnie. - Poza tym, to był twój pomysł. - dodała z błyskiem w oku.
- Wiem. - uśmiechnął się. - Ja jestem geniuszem, ale nie zajmuję się czarną robotą.
- Maxi, musisz iść! Ja jestem kobietą! Lodówka to moje życie. - pisnęła Fran.
- Właśnie, zrób to dla swojej głodnej przyjaciółki. - przytaknęła jej Camila.
Maxi zmarszczył brwi, rozważając za i przeciw. Jeszcze raz wyjrzał przez okno, myśląc, że można by było pójść do sklepu, ale zaraz zrezygnował z tego pomysłu. Ludmiła wpadła w taki szał, że to będzie prawdziwy cud, jeśli z biednego Andresa coś zostanie. Westchnął ciężko i skrzywił się na kolejny dźwięk dochodzący z kuchni. 
- No dobra, ale potem Naty da mi nagrodę. - zastrzegł, patrząc na swoją dziewczynę.
- Maxi! Na pewno nie dostaniesz takiej, jaką Violetta daje w tym momencie Leonowi. - oburzyła się Naty.
- O proszę! Już wyjaśnione, kto ma nieczyste myśli w tym związku. - sarknął Maxi. - I to na pewno nie jestem ja!
- Nieczyste myśli. - przedrzeźniła go Naty. - Marsz mi na wyprawę do lodówki, żołnierzu!
- A dostanę jakieś uzbrojenie? - zapytał chłopak.
- Niestety, to nie Europa, tutaj nie dostaniesz funduszu europejskiego. - pokręcił głową Broadway.
Maxi westchnął przeciągle, ubolewając nad swym losem - jego własna dziewczyna i przyjaciele wysyłają go na tak niebezpieczną wyprawę, która może pozostawić trwałe ślady na jego psychice i  nie raczą go nawet odpowiednio uzbroić! Toż to skandal!
- Idę. - wymamrotał mimo tego, iż coś w jego głowie podpowiadało mu, że to, co zastanie w kuchni, całkowicie odbierze mu apetyt.
- Da sobie radę. - usłyszał jeszcze głos Naty.
Na palcach przeszedł przez przedpokój i zatkał uszy, starając się nie dopuszczać do siebie dźwięków wydawanych kolejno przez Leona i Violettę. Przywarł do ściany odgradzającej go od kuchni i wziął głęboki oddech.
- Hej, wchodzę, moglibyście przerwać?! - zawołał, mając nadzieję, że Leon nie postradał jeszcze zmysłów. Niestety - zero odzewu. Tylko te obrzydliwe jęki, od których robiło mu się niedobrze. - Dlaczego mi to robicie? - prawie wybuchnął płaczem.
Maxi był już blisko załamania nerwowego. Jego uszy pękały po niezwykle głośnych dźwiękach, które w salonie wydawały się mniej ohydne. Tutaj wszystko było inaczej. Jęki były bardziej uwydatnione.
- Proszę Was. - zaskomlał Maxi. Cichy szelest. Zaraz? Co się dzieje?
- Przecież to jest nasz dom! - zawołała Violetta.
- Właśnie! Możemy tutaj robić co chcemy i nie musimy słuchać naszych przewrażliwionych przyjaciół! - dodał Leon.
- O, ktoś się tutaj stał odważniejszy! - prychnął Maxi. Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc pomyślał, że Leon się zarumienił. Typowe dla niego. Maxi kontynuował:
- Cieszę się, że choć na chwilę przerwaliście, a mam dla was ogromną prośbę.
- Czego chcesz? - warknęła Viola.
- Zostałem wystawiony na wielką próbę! - zawołał odważnie Maxi. - Musiałem tutaj przybyć, by dostać się do lodówki!
- Aha, powinna powstać nowa bajka. ,,Rycerz Maxi w poszukiwaniu lodówki". - zaśmiała się Violetta.
- Ha ha ha. - powiedział sztucznie. - Chciałbym dostać trochę szynki i no nie wiem.. może JEDZENIA?
- Właź szybko, bo Leon jest niezaspokojony. - machnęła ręką Violetta.
Leon jak zwykle się zarumienił, co wywołało atak chichotu u Violetty. Maxi skrzywił się i wszedł do kuchni, wstrzymując oddech. To, co zobaczył, może nie było aż tak złe, ale i tak wolałby wymazać ten obraz z pamięci. Leon pozbył się koszuli, lub zrobiła to Violetta, nie wnikajmy, miał rozczochrane włosy, a jego spodnie znajdowały się obecnie za nisko jak na gust Maxiego. Na kostkach! Równie dobrze mógł je całkiem ściągnąć!
- O mój Boże. - jęknął Maxi.
- No co? - zdziwiła się Violetta, która siedziała Leonowi okrakiem na kolanach.  - Nigdy nie całowałeś się z Naty? - uniosła brwi, patrząc na niego z rozbawieniem.
- Ja... - zająknął się, zauważając, że kurtka, która Violetta miała na sobie, obecnie leży na podłodze. - Wiesz, ja chyba...
- Pospiesz się. - sarknął Leon, poprawiając się na krześle. 
- To ja idę po tą szynkę. - zawołał Maxi. - Aż mi za was wstyd. Macie gości, a wy tutaj jakieś... jakieś igraszki sobie robicie!
- Idź. Po. Tą. Szynkę. Teraz. - powiedział przez zaciśnięte zęby Leon. Maxi kiwnął głową i pognał do kuchni. Po chwili cofnął się jednak i rzucił w ich stronę, spostrzegając, że Violetta już się przechyla, by pocałować Leona. 
- Poczekajcie aż wyjdę! - krzyknął. Na nic to się zdało, ponieważ oni już się do siebie przykleili i chyba nie mieli zamiaru odlepić. Podbiegł więc do lodówki i zgarnął prawie wszystko co w niej było. Powoli udał się w stronę powrotną. Znów usłyszał jęki. Bał się, że ta trauma już nigdy go nie opuści.
- Idę! - krzyknął.
- Zapraszamy! - odparł Leon.
- Ale serio... Odświeżcie się i chodźcie z nami. Chyba wam się już chcę jeść... Prawda? - zapytał.
- No tak w sumie... To troszkę tak. - przyznała Violetta.
- Ale mi się nie chce! - zaoponował Leon. - Coś zaczęliśmy, to teraz skończmy. 
- W nocy dostaniesz coś lepszego. - szepnęła mu na ucho Violetta, na co Maxi jęknął z obrzydzeniem. Leon znów się zarumienił, ale przystał na propozycję. Założył koszulę, podciągnął spodnie i poprawił włosy, po czym oświadczył, że jest gotowy.
- No to chodźcie. - rzucił Maxi, wychodząc z kuchni. Gdy weszli do salonu, zastali przyjaciół roześmianych. Widać bawili się w najlepsze, podczas gdy Maxi przeżywał traumę.
- Udało mi się. - pochwalił się, dumny ze swego wyczynu.
- Piszczał jak mała dziewczynka. - zaśmiała się Violetta.
- Nie powiem już kto tam jęczał. - odciął się Maxi. 
- Co z Andresem? - przerwał im Leon. - Zatłukła go pięściami?
Francesca wstała i podeszła do okna, by zobaczyć, jak rozwinęła się sytuacja między Ludmiłą a Andresem.  Niestety, nie było ich w polu widzenia!
- Nie ma ich. - stwierdziła zdziwiona.
- No wiecie... Kto się czubi ten się lubi. - uśmiechnęła się chytrze Camila.
- Że niby zawtórowali Leonowi i Violi? - zapytał Marco.
- O nie, o nie. Ja nie idę już nigdzie. - skulił się w kącie Maxi.
- Po co miałbyś iść do ogródka? - Leon zmarszczył brwi.
- A jakby wam się zachciało pograć w piłkę w domu? - zląkł się Maxi.
- Coś ty, tym razem poszedłby Leon. - Francesca machnęła ręką.
- Co ja?! - zawołał Leon. - Ja nigdzie nie idę! - bronił się. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co Ludmiła zrobiła z jego najlepszym przyjacielem. Bo raczej wątpił w to, by chciała stłuc go na kwaśne jabłko tylko po to, żeby potem wycałować go za wszystkie czasy.
- Uspokój się, Leoś. - szepnęła Violetta. Wszyscy spojrzeli na nich z obrzydzeniem, nie wiadomo dlaczego, bo przecież tylko chciała go uspokoić. Najwyraźniej będą mieli spaczenie do końca życia.
- Może chodźmy poszukać Andresa i Ludmiły? - zaproponowała Naty, wodząc wzrokiem po zebranych.
- To chyba dobry pomysł, ale potrzebujemy czegoś do obrony. - zaznaczył Marco. Przyjaciele mu przytaknęli. Lepiej nie wystawiać się na gniew Ludmiły bez narzędzia, dzięki któremu nie będzie się całkiem bezbronnym.
- Ale co możemy wziąć? - zapytał Broadway.
- Wiecie... - uśmiechnął się chytrze Maxi. - Wroga najlepiej jest zwalczyć jego własną bronią. 
Wzrok każdego powędrował na wazony, które stały w idealnym porządku na jednej z górnych półek. Dziwne, że Ludmiła ich nie zauważyła. Spojrzeli na Leona. Chłopak był chwilowo niedostępny, ponieważ migdalił się do naszej uroczej Violetty. Dopiero, gdy poczuł na sobie czyiś wzrok, skierował oczy w ich stronę. Zapytał, jąkając się:
- Ale... ale o co chodzi? Co wy ode mnie chcecie?
- Leonku, posłuchaj. Musimy pomóc Andresowi. Potrzebne są nam te wazony. - oznajmiła słodko Fran, wskazując na najwyższą półkę komody.
- Leonku? - zapytała podejrzliwie Violetta.
- Oj, nie ma żadnego Leonka. - oznajmił Marco, przyciągając do siebie Francesce.
- My po prostu potrzebujemy broni. - broniła się  Francesca. - A Leonek nam ją udostępni.
- Leon. - poprawił ją Marco.
- No dobra, Leon. - westchnęła zrezygnowana Fran. - Możemy te wazony?
Chłopak się zawahał - jeśli im nie pozwoli, i tak je wezmą, prawda? Francesca zadała więc pytanie, na które odpowiedź wcale nie jest potrzebna. Bez sensu.
- No... Możecie. - odparł, przeciągając dłonią po włosach. Niedługo zdemolują mu cały dom, oczywiście za jego pozwoleniem. Przyjaciele krzyknęli triumfalnie i każdy zdjął z półki po jednym wazonie. Nawet Violetta chciała się uzbroić, ale niestety nie mogła sięgnąć. Leon ją podsadził, po czym tak wyposażona grupka przyjaciół wyszła na świeże powietrze. Francesca rozejrzała się konspiracyjnie, oceniając ich sytuację, po czym odezwała się szeptem:
- Droga wolna.
- Widzimy. - odszepnęła odrobinę ironicznym tonem Camila. Po tej krótkiej wymianie uwag między przyjaciółkami, wszyscy ruszyli na tyły domu. Violetta wyjrzała ostrożnie zza ściany, starając się nie rzucać w oczy. Nie zobaczyła tam nic podejrzanego, tylko rozwalonego grilla.
- Leoś, czy ty nie naprawiałeś tego grilla? - zapytała, marszcząc brwi.
- Jakiego grilla? - zaciekawił się. - O cholera jasna! - złapał się za głowę.
- Leon, spokojnie. - oznajmiła Naty. - Na wojnie zawsze ponosi się straty.
Wszyscy przytaknęli. 
- No, ale te wazony... i... i grill. - jęczał Leon.
- Oj tam, wszystko odkupimy. - uspokoiła go Violetta.
- Za nasze pieniądze?! - zawył Leon.
- Nie, no co ty! - wykrzyknęła Viola. - Sponsorami są oni. - wskazała na grupkę przyjaciół.
- No już dobrze, dobrze. - uśmiechnęła się Fran. - Teraz chodźmy ratować Andresa.
- To trochę podejrzane. - zakomunikował Marco. - Cały czas o nim gadasz i mówisz, że trzeba mu pomóc. Czy ja o czymś nie wiem?
- Andres?! Podziękuję. - oznajmiła Fran. - No tak, ale o niektórych rzeczach nie wiesz.
Marco zrobił zdziwioną minę, ale postanowił nie drążyć się dalej w temat. Pewnie nie byłoby dla niego dobrze, gdyby się dowiedział.
- Na ,,trzy" idziemy. - oświadczyła Camila. - Raz... - wyliczyła. - Dw...
Na ten sygnał wszyscy wyruszyli do przodu, zgniatając dziewczynę. Obolała podniosła się z ziemi. Gdyby wzrok mógł zabijać wszyscy byliby już martwi. Popędziła za nimi, a to co zobaczyli było zdumiewające. Andres wyglądał, jakby już dawno się poddał, a na twarzy Ludmiły malował się wyraz samozadowolenia. Jasne stało się, że blondynka użyła grilla do dobicia chłopaka, ale nie wyglądało na to, żeby zadała mu tym narzędziem jakieś poważniejsze rany. To już raczej sam grill bardziej ucierpiał.
- Cześć, przyszliście popatrzeć?! - zawołała Ludmiła, machając do nich z uśmiechem na twarzy. - I po co wam te wazony?! - zdziwiła się. Przyjaciele jak na komendę wystawili swoją "broń" przed siebie i zbliżyli się do poturbowanego Andresa i zadowolonej Ludmiły.
- Co mu zrobiłaś? - zapytała podejrzliwie Camila. 
- Oooo... - blondynka machnęła ręką. - Nic takiego.
- Wygląda, jakby umierał. - Maxi trącił go butem, a ten jęknął z bólu. 
- Maxi! - zrugała go Naty.
- Przecież to są tylko lekkie zadrapania. - zaoponowała Ludmiła.
- Lekkie zadrapania?! - zawołał Leon. - Tłukłaś go obrazem! 
- Naszym obrazem! - wykrzyczała Violetta.
- O! - uśmiechnął się do niej Leon. - Widzę, że udziela ci się coś ode mnie.
- W końcu ja też mam prawo się trochę podenerwować i mam nadzieję, że mnie potem uspokoisz. - odparła Violetta, mrugając do Leona. Ten jak zwykle się zarumienił, ale Andres nie miał nawet siły, by wystawić kciuka w dół.
- Zanieśmy go do domu. - zaproponował Broduey, wskazując Andresa.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam! - pisnęła Ludmiła.
- Trudno, mamy tutaj cierpiącego. - dopowiedziała Naty.
- Już dobrze, zabierzcie go do domu. - powiedziała smutno Ludmi. - Dokończymy później. - uśmiechnęła się chytrze. Wszyscy spojrzeli na nią z grobowymi minami. Nikt nie miał ochoty na kolejne sprzątanie Andresa. 
- Kto go weźmie? - zapytała Francesca. - Jacyś chętni? - odezwała się, gdy nikt się nie odważył.
- Dobrze, ja mogę. - na przód wyszedł Leon.
- Brawo! - zawołała Viola. - Mój dzielny Leon.
Leon tylko się uśmiechnął i dźwignął na ręce Andresa. Musiał przyznać, że jego przyjaciel ważył więcej, niż się spodziewał. Cóż, nigdy nie planował, że będzie go nosił na rękach.
- Idziemy ludzie! - zarządziła Camila. Wszyscy podążyli za Leonem.  Po chwili Andres leżał już wygodnie (chyba) na łóżku w salonie, a przyjaciele próbowali oszacować, jak wielkie uszczerbki na ciele poniósł.
- Ludmi, podrapałaś go po twarzy? - zdziwiła się Naty, przyglądając się zadrapaniom na policzkach Andresa.
- Kiedy zepsuł się grill. - wyjaśniła blondynka, piłując paznokcie.
- Aaaa! - wrzasnął nagle Maxi. - To krew!
- Krwi się boisz? - Ludmi zmarszczyła brwi, przyglądając się Maxiemu z powątpiewaniem.
- Coś ty mu zrobiła z nogą?! - zawołał, łapiąc się za głowę. Przyjaciele zebrali się wokół Andresa i przyjrzeli się dokładniej miejscu, w którym jego dżinsy się podarły. 
- Czym to zrobiłaś? - zaciekawił się Marco, na co Francesca trzepnęła go mocno w ramię.
- Aaa! To! - zawołała uśmiechnięta. - To zostanie moją słodką tajemnicą.
Wszyscy spojrzeli po sobie nerwowo. To było bardzo podejrzane. Ludmiła była osobą chytrą, ale czasem naprawdę potrafiła zadziwić każdego.
- Dobrze, niech tak będzie. - powiedziała wolno Francesca. - Może zadzwonimy po lekarza? - zapytała się wszystkich.
- I co powiemy? Te obrażenia są poważne. Lekarz będzie coś podejrzewać i może wezwać policję! - zawołał Marco.
- Nie chcę iść do więzienia! - krzyknęła Ludmiła. - Ja chcę go jeszcze pobić!
- Mogłabyś okazać trochę skruchy! - zrugał ją Leon, pochylając się nad raną na nodze Andresa.

_________________________________________________
I wreszcie jest, tak wyczekiwany rozdział trzeci! xD
Przepraszamy, że tak długo. :)
Chyba jest długi, więc nie jest źle. 
Dziękujemy za tak wiele komentarzy pod ostatnim rozdziałem, za dodawanie się do obserwatorów i za tyle wyświetleń! Jesteście wspaniali! <3
Nie wiem czy zauważyliście, ale zakładka "Postacie" została zaaktualizowana. ;)
Następny rozdział niebawem. :*
Pozdrawiamy!
Dziewczyny Andresa

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 2

  Andres wiedział, że Ludmiła była zachwycona pocałunkiem z bogiem, czyli nim samym. Pewnie opisze to w pamiętniczku jako najlepszy dzień jej życia. Niestety chyba się trochę zawstydziła, co swoją drogą było kompletnie nie w jej stylu, bo oderwała się od niego jak oparzona. Odskoczyła w bok i wpadła na kanapę, prosto na Maxiego i Naty. Andres uśmiechnął się szeroko i już chciał dokończyć to, co zaczęli, gdy nagle Ludmiła schowała się za kanapę. Wszyscy patrzyli na ten incydent z otwartymi oczyma. Każda dziewczyna z tego towarzystwa była kuszona przez Andresa, ale najwidoczniej Ludmiła była tą jedyną. 
- Odczep się ode mnie! - pisnęła Ludmiła. Andres wziął to jednak za przejaw pożądania i jeszcze szerzej się uśmiechnął.
- No chodź, kochanie. Wiem, że tego chcesz. - mówił namiętnie brunet.
- Andres... - zaczął niepewnie Leon, wiedząc, że jeśli Ludmiła wpadnie w furię, nie będzie dobrze z nimi wszystkimi.
- Ej, ty się możesz zabawiać z Violettą, ja też chcę mieć coś od życia. - zaoponował Andres, ponownie odwracając się do blondynki. Leon spłonął znowu rumieńcem. 
- I nie rumień się. - dodał jeszcze brunet, nawet nie patrząc na przyjaciela.
Ludmiła kryła się za plecami Marca i wcale nie chciała go puścić. Francesca głaskała ją delikatnie po włosach, co jakiś czas uspokajając jej zszarpane nerwy. W końcu Ludmiła wstała i chwiejnym krokiem skierowała się w stronę Andresa.
- Widzisz? Po co się było tyle kryć! - zawołał i rozłożył ramiona.
Ludmiła podeszła i uśmiechnęła się zalotnie, mówiąc:
- No tak, kochanie. Dopiero teraz przejrzałam na oczy.
Chłopak już zamknął oczy do pocałunku, ale Ludmiła zrobiła kompletnie coś innego. Zamachnęła się i pięścią walnęła go w twarz. Zszokowany zatoczył się w tył, gdzie podparł się o stolik, przy okazji zrzucając z niego wazon z kwiatami. 
- Ej! - zawołał oburzony Leon. - Mój ulubiony wazon! - jęknął. Violetta ponownie coś mu szepnęła do ucha, dzięki czemu się uspokoił. Andres podniósł się chwiejnie na nogi, po czym spojrzał na Ludmiłę.
- Ja rozumiem, że mnie pragniesz, ale nie musisz być aż tak brutalna. - wybełkotał, trzymając się ręką za twarz. Ludmiła była zziajana, więc powiedzenie czegokolwiek było dla niej za trudne. Wzięła z okna doniczkę i rzuciła nią prosto w Andresa. Leon ponownie wykrzyknął:
- Nie, no, ludzie! To mój dom i moje kwiatki, czaicie?
- Będę musiała go przez całą noc uspokajać! - pisnęła Violetta i przytuliła chłopaka.
- Ej! Ludmiła! Tam stoi fotel! - zawołał Broadway. 
- Tylko nie fotel! - wrzasnął Leon. - No chyba nie będziesz rzucać fotelem?! - złapał się za głowę. Ludmiła wzięła do ręki kolejną doniczkę i odwróciła się do poturbowanego Andresa.
- Nie ta doniczka, błagam! - krzyknął Leon, ale było już  za późno. Kwiatek wraz z ziemią wyleciał w locie z doniczki i rozpłaszczył się, jakby w zwolnionym tempie, na twarzy Andresa, po czym dało się słyszeć cichy jęk i chłopak upadł na podłogę, gdy doniczka ugodziła go w samo krocze.
- Teraz tego się nie da odratować! - zawołał wkurzony Leon. - Teraz nie będzie już żadnego procesu fotosyntezy! - chłopak wyszedł z pokoju, a za nim popędziła zmartwiona Viola.
- Wow! Ludmiła! Teraz to on już się z tego nie pozbiera. - uśmiechnął się Maxi.
- Możliwe. Jeżeli jednak tak nie będzie, to przenosimy się do waszego domu. Tu zabrakło już doniczek. - sarknęła. Maxi skulił się w kącie, chyba mając nadzieję, że Ludmiła zapomni o tym, co przed chwilą powiedziała. Blondynka rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu kolejnej broni, którą mogłaby wykorzystać przeciwko Andresowi. Jej wzrok spoczął w końcu na małym, wymyślnym wazonie. Od razu podeszła do niego, zważyła w dłoni i uśmiechnęła się chytrze. Dosyć ciężki, przemknęło jej przez myśl. W momencie, gdy już miała nim rzucić, z kuchni dobiegł ich wszystkich dźwięk, którego nie można pomylić z niczym innym. Najwyraźniej Violetta postanowiła pocieszyć Leona. Andres ostatkami sił krzyknął:
- Tylko tak dalej, Leon!
Ludmiła za karę, że się odzywa, rzuciła w niego wazonem. Chłopak zajęczał z bólu.
- Ej! Pomocy! Nie mam już amunicji. - pisnęła Ludmiła.
- Jest jeszcze ten duży obraz. - Camila wskazała na niego.
- Ja zaraz wam dam obraz! - zawołał Leon, a jego głos świadczył tylko o zmęczeniu.
- Cicho, cicho Leoś! - krzyknęła Ludmiła. - Violetta ucisz go! 
Jak na zawołanie Leon zamknął się i nie mówił już nic o obrazie. Ludmiła więc bez przeszkód mogła podejść do niego i zdjąć go ze ściany. Skrzywiła się, gdy usłyszała kolejny dźwięk dobiegający z kuchni.
- Ciszej tam! - krzyknęła z odrazą.
- Sama kazałaś mi go uciszyć, całkiem cicho nie może być! - odkrzyknęła Violetta.
Ludmiła pokręciła głową z dezaprobatą, ale ponownie skupiła się na swoim zadaniu. Spojrzała na Andresa, który leżał na podłodze i jęczał z bólu. Chyba powinna poczuć coś na rodzaj litości... Ale dziwnym trafem, nic takiego nie poczuła, więc zamachnęła się, by znowu trafić go w krocze. Niestety, nie udało się. Obraz rozbił się o podłogę z hałasem.
- Już wam więcej nie pozwolę, oj nie pozwolę! - zawołał Leon, który stał u progu. Miał gołą klatę i rozpięte spodnie. Jego włosy były w dziwnym nieładzie. 
- Leoś, to tylko obraz. - próbowała go uspokoić Viola. - Dokończmy. - powiedziała ciszej, ale i tak wszyscy ją usłyszeli.
- Tutaj dzieje się zbrodnia. Nie mogę tak tego zostawić! - krzyknął. Andres podniósł kciuka do dołu, by pokazać, że źle się zachował. Chyba nie miał siły na powiedzenie czegokolwiek. 
- Ale ja jeszcze nie skończyłam. - uśmiechnęła się szyderczo Ludmiła.
- Ja też! - pisnęła Violetta, uczepiona ramienia Leona. 
- Violu... - wziął Ludmi i Andresa za rękę. - Zaprowadzę was tam, gdzie będziecie sobie rzucać przedmiotami do woli.
Poprowadził ich czym prędzej do ogrodu na tyłach domu, po czym pomachał im na pożegnanie i na wszelki wypadek zabrał ze sobą grilla. 
- Tutaj nie ma czym rzucać! - wrzasnęła Ludmiła.
- Sorki, ale wracam do mojej bogini! - zaśmiał się Leon, wbiegając do domu. Andres uniósł dwa kciuki w górę, sygnalizując przyjacielowi, że tak zachowuje się prawdziwy mężczyzna. Niestety po chwili przypomniał sobie, w jakiej sytuacji się znajduje. Spojrzał z przestrachem na Ludmiłę i uśmiechnął się do niej, mając nadzieję, że jakoś ją udobrucha. Nic z tego - jak Ludmiła wpadnie w szał, to nic jej nie powstrzyma.
- Nie ma tu czym rzucać... - zamyśliła się blondynka. - Ale jakoś sobie poradzę. 
Podeszła powoli do Andresa, ciągle patrząc mu w oczy. Trochę go przerażał jej wzrok, ale postanowił być silny. 
- Ludmi, kochana, a może... - zaczął, ale nie dane mu było skończyć to zdanie. Ludmiła zamachnęła się i wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Jak śmiesz się do mnie odzywać?! - wykrzyknęła.
- Ale kochanie... - piszczał Andres.
- Kochanie? Kochanie?! Ja ci zaraz dam kochanie! - powiedziała Ludmiła, a po chwili rzuciła się na bezbronnego chłopaka. Szarpaninę przyglądali z okna przyjaciele owej dwójki. Mieli przy sobie popcorn, więc wyglądało to jakby na Cartoon Network leciała dobra kreskówka z udziałem Toma i Jerry'ego.
- Jak myślicie ile wytrwają? - spytała podekscytowana Francesca.
- Ja to bym się bardziej zastanawiała nad tym ile Leon wytrzyma z Violettą. - powiedziała Naty, słysząc jęki z kuchni. - To się robi ohydne.
- Są młodzi, niech się wyszumią. - poprawił włosy Marco.
- Mamy nadzieję, że jeszcze uda mu się zobaczyć odważnego Leona. - stwierdziła Camila.
- Miejmy nadzieję. - Francesca pokiwała głową, po czym skrzywiła się na kolejny dźwięk dobiegający z kuchni. W tym czasie Ludmiła zdążyła już zmęczyć Andresa, który z tego wszystkiego przestał się nawet bronić. Między jękami bólu mamrotał coś pod adresem blondynki, ale ona nie zwracała na to uwagi. Wolała zająć się okładaniem go po brzuchu, co, jak zauważyła, wywoływało więcej bólu niż strzelanie go z liścia.
- Mój cukiereczku, moja Ludmiłko. - mamrotał Andres.
- CUKIEREK? LUDMIŁKA?! - zawyła blondynka. Dziewczyna znów rzuciła się na bruneta. Przyjaciele zgodnie uznali, że to tak, jakby powtórzyć Sylwestrową Moc Przebojów w Nowy Rok. Nuda...
- Co będziemy robić? - zapytał Broadway.
- Ludmiła nigdy się nie zmęczy, a ja nie mam zamiaru patrzeć na jedno i to samo. - powiedziała Naty. Wszyscy przytaknęli jej. 
- Właściwie... To my tutaj jesteśmy uwięzieni... Przez okno nie możemy wyjść, bo Ludmiła w tej brutalności może zostawić nam uszczerbek na ciele. Przez drzwi też nie wyjdziemy, bo trzeba przejść przez kuchnię, a ja nie chcę mieć traumy do końca życia... - posmutniał Marco. Przyjaciele jakby na zawołanie umilkli, trawiąc jego słowa. Rzeczywiście - żadnej drogi wyjścia. 
- Ej... - skrzywiła się Naty. - Mówcie coś, zagłuszmy te ich jęki, błagam. - jęknęła z obrzydzeniem.
- No dobra, to może pośpiewajmy? - zaproponowała Camila.
- Tak, to chyba dobry pomysł. - przyznała jej rację Francesca. - A co jak zgłodniejemy? - uzmysłowiła sobie nagle.
- O mój Boże! - zawołał Marco, łapiąc się za głowę. - Umrzemy tu z głodu! 
- Chyba, że ktoś zaryzykuje i tam pójdzie. - odezwał się Maxi. Wszyscy jak jeden mąż zrobili krok w tył, więc wyszło na to, że Maxi był jedynym chętnym. 
- EJ! Dlaczego ja? 

______________________________________________________
Tam tara dam!
Prezentujemy wam drugi rozdział naszej zwariowanej historii!
Jak widzicie, akcja się rozwija i w następnym rozdziale bohaterowie będą musieli zmierzyć się z problemem braku jedzenia. xD
A tak na poważnie: dziękujemy wam serdecznie za ponad tysiąc odwiedzin! :D
Tak więc czekajcie na trzeci rozdział cierpliwie i komentujcie ten. :P
Pozdrawiamy!
Dziewczyny Andresa

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 1

  Andres stał pod domem i już chciał dzwonić, gdy drzwi otworzyła mu przed samym nosem Ludmiła. Oszołomiony jej urodą, zagwizdał przeciągle, a raczej spróbował, bo skończyło się na tym, że opluł blondynkę. Chłopak spojrzał nerwowo na dziewczynę. Trzy... Dwa... Jeden... 
- Uciekaj. - powiedziała spokojnie. - Gdy cię złapie, nie będzie już tak dobrze!
Andres, spłoszony jej stanowczością, wbiegł szybko do domu. W wejściu do salonu wpadł na Leona. 
- Hej! - krzyknął przyjaciel. - Dlaczego Ludmiła wybiegła na podwórko?
Brunet udał zamyślonego i popukał się palcem w brodę. 
- No, nie wiem... -  odparł.  - Może wystraszyła się kosmitów? - zaproponował, na co Leon uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Tak, Andres. To na pewno to. - powiedział sarkastycznie Leon.
- Leoś! - krzyknęła Violetta z kuchni. - Czas na co codziesięciominutowego całusa!
Andres tylko wzruszył ramionami, gdy jego przyjaciel popędził do kuchni. Wparował do salonu i z wielkim uśmiechem na twarzy przywitał się z resztą przyjaciół. 
- Ludziska moje kochane! - zawołał. - Przybyłem! - dodał, a wszyscy się roześmiali.
- O królu nasz! - krzyknął rozbawiony Marco. 
- Bez ciebie nie mogliśmy przeżyć choć jednego dnia. - zachichotała wesoło Naty.
Chłopak napuszył się jak paw pod wpływem ich pochwał. Choć dobrze wiedział, od zawsze, że ludzie tęsknią za nim, to jednak pokrzepiło to jego dumę. Kochał ten stan. Czuł się jak ryba w wodzie. Jego poddani to wspaniali ludzie. Zawsze umieją go docenić. I to właśnie jest najlepsze w byciu idealnym - ludzie cię kochają! Król Andres - jak to pięknie brzmi. Powinni mu zrobić sesję zdjęciową. Gdzieby umieścić te zdjęcia? W końcu doszedł do wniosku, że Plyboy będzie najlepszy. O tak, wreszcie ludzie zobaczą jego piękne ciało w całej okazałości - a może kupi jeden numer i ofiaruje go Ludmile? A nie lepiej byłoby, gdyby dał jej jedno, wielki zdjęcie i włożył je do ramki, a dziewczyna powiesiłaby je sobie nad łóżkiem? Cokolwiek zrobi, blondynka i tak będzie zachwycona. Pewnie jest jej trudno nie rzucić się na niego i nie zacząć rozbierać go w przedpokoju. A do tego jeszcze w mieszkaniu Leona... No przecież to niestosowne! A właśnie za to Andres kocha swoją Ludmi - jest niebywale opanowana. A przy okazji jest uroczą kobietą, która wie czego chce, a pragnie boga Andresa. Długo jej nie ma, pewnie przypudrowuje swój prosia... tfu! zgrabny nosek. Andres usiadł obok rozchichotanej Naty i uśmiechnął się do niej, w swoim mniemaniu powalająco. No bo jakże inaczej, przecież jest królem, bogiem i... kto wie czym jeszcze! Obok niego chciał usiąść Maxi, ale powiedział mu:
- Wiem. Dla ciebie jestem królem, ale nie mogę sprawić ci tej satysfakcji, którą byłoby siedzenie obok mnie. To miejsce jest dla królowej. 
Maxi zmarszczył brwi i założył ręce na pierś.
- Ale Ludmiły tu nie ma. - zaprotestował. Rzeczywiście, blondynki nie było widać. Znikła gdzieś nagle i aż dziw, że jeszcze nie wróciła, aby nakrzyczeć na Andresa. Przecież ona tak lubi na niego krzyczeć! 
- Naprawdę, wiem, jak musi cię to boleć, ale to moja kobieta. Sam rozumiesz... to mój obowiązek. - powiedział dumnie brunet. Maxi zmarszczył brwi i ze zrezynowaniem usiadł koło Naty. Oboje wybuchnęli śmiechem, trzymając się za ramiona, by nie upaść na podłogę. 
- Co was tak bawi? - do pomieszczenia wszedł Leon z chichoczącą Violettą u boku.
Wszyscy spojrzeli na niego dziwnie, ale starali się nie okazywać rozbawienia. Nawet Naty i Maxi się uspokoili, a wszystko po to, żeby Leon nie zorientował się, że całe usta ma wysmarowane czerwoną szminką Violetty. Widać bardzo dobrze się bawili w kuchni pod nieobecność innych.
,,- Moja krew. - pomyślał Andres o przyjacielu. - Uczeń przerósł mistrza.“
Violetta zyskała pewność siebie, więc nawet się nie zarumieniła. Za to Leon spalił buraka.... bardzo dorodnego buraka. Andres mrugnął w stronę Violi. Świetnie się spisuje. Teraz Leon już nigdy nie oderwie od niej wzroku. Do pomieszczenia weszła Ludmiła. Brunet miał nadzieję, że nie widziała znaku wysłanego Violetcie. Byłaby scenka zazdrości, oj byłaby. Blondynka rozejrzała się po pokoju i zatrzymała wzrok na Leonie.
- Słyszałam wszystko. - oświadczyła z błyskiem w oku, na co Leon jeszcze bardziej się zarumienił, a Violetta ponownie zachichotała.
- Leon, jesteś moim zastępcą! Nie możesz być taki nieśmiały. - powiedział oburzony postawą przyjaciela Andres.
- No wiesz... Panuję nad sytuacją. - wyjąkał. 
Andres i tak wiedział, że chłopak będzie wieczną studnią wstydliwości. Nie, to wcale nie było słodkie. O to trzeba się było martwić! Może powinien zafundować mu kurs pewności siebie? To na pewno nie jest drogie. Tylko trochę chęci i proszę! Można osiągnąć wszystko! W końcu on zdołał zostać królem, więc...
- No, siadajcie. - zaśmiała się Francesca. - Nie będziecie tak tu stać w nieskończoność! - poklepała zachęcająco miejsce obok siebie. Violetta pociągnęła Leona za rękę i po chwili oboje siedzieli już na kanapie w otoczeniu przyjaciół. Dziewczyna mruknęła mu coś do ucha, a chłopak znów się zarumienił. Andres pokręcił głową na znak, że nie popiera takiego oddziałowywania emocji u przyjaciela. Potem skierował swój wzrok na Ludmiłę stojącą u drzwi i uniósł zachęcająco brwi.
- Ludmi, siadaj obok mnie, zarezerwowałem dla ciebie specjalnie to miejsce. - powiedział Andres, z przekonaniem, że to wyznanie powali Ludmiłę na kolana. Blondynka jednak tylko wywróciła oczami.
- Po moim trupie usiądę obok ciebie, jeszcze znowu mnie oplujesz i zepsujesz mi makijaż... - prychnęła z obrzydzeniem. Już po jednym zdaniu wyczytał z jej twarzy, że nie może się powstrzymać, by nie podejść i nie wtulić głowy w jego silny tors. Dlaczego ona wszystko robi na pokaz? Biedna dziewczyna, nie wie czego chce. Tylko, że Andres na jej miejscu od razu wybrałby siebie. 
- Wiem, że tego chcesz. - stwierdził chłopak, patrząc na Ludmiłę badawczo. - Nie wstydź się, Leon i Violetta mogą się obściskiwać w kuchni, a ty nie możesz usiąść obok swojego księcia? - poruszał dziwnie brwiami. 
- Obściskiwać się i wydawać dziwne dźwięki! - zaznaczyła roześmiana Francesca, puszczając oczko do Leona. Andres spojrzał na Leona i aż zadławił się śliną ze złości:
- Noż po prostu, Leon. Nie możesz rumienić się za każdym razem! Patrz, jak król całuje królową.
Brunet jednym susem był już obok Ludmi, która nie wiedziała, co dzieje się wokoło niej i dała się pocałować. Przyjaciele uznali, że Andres naprawdę wczuł się w rolę. A może to nie była żadna gra aktorska? Każdy dobrze wiedział, że ,,król" ma chrapkę na ,,królową". 

_____________________________________________
I jest!
Mamy nadzieję, że spodoba wam się pierwszy rozdział naszego opowiadania. :)
Jak widzicie, dużo się dzieje. ;D
W następnym rozdziale dowiecie się między innymi, jak Ludmiła zareaguje na zachowanie Andresa. 
Dziękujemy za wszystkie komentarze, wejścia i ogólnie jesteście kochani! <3
Drugi rozdział niebawem. 
Dziewczyny Andresa

czwartek, 18 lipca 2013

Prolog

     Minęło siedem lat. Grupka przyjaciół nie zmieniła się, ani trochę, a w szczególności nasz kochany Andres.  A mianowicie nadal wpada on na głupie pomysły, gada bzdury i nigdy nie wie o co chodzi. Każda jego decyzja jest kompletnie nieprzemyślana i spontaniczna. W głowie zakręciła mu piękna złotowłosa Ludmiła Ferro. Niestety, jest ona także zarozumiała i nie ma ochoty na choćby rozmowę z biednym, zakochanym Andresem. Chłopak jest jednak silny i nie ustępuje jej kroku. Chce być jak najbliżej swojej miłości. Ciągle próbuje jej imponować swoim charakterem, humorem i oczywiście (jak każdy wie) urodą. Świetną okazją do zbliżenia się do dziewczyny okazuje się impreza, którą organizuje Leon. Andres ma w głowie już cały plan działania, który obmyślił podczas robienia kanapki z ogórkiem. Chłopak uważa, że potworną męczarnią jest bycie tak genialnym i przystojnym. Ogłasza więc wszem i wobec, że przybędzie na przyjęcie przyjaciela, zaszczyci ich wszystkich swą obecnością i zdobędzie serce pięknej Ludmiły. Ona tylko wywraca oczami. Andres ciągle rozmyśla nad tym, jaką idealną parą by byli. Prawie jak Zeus i Hera, prawie jak Justin Bieber i Selena Gomez. Musi tylko przekonać swą Julię, że jest jej Romeem. A wtedy wszystko będzie jak w Disneylandzie. Po zjedzeniu pysznej kanapki z ogórkiem przystępuje więc do przygotowań do imprezy. Oczywiście, i tak jest piękny, ale postarać się trzeba. Bycie takim urodziwym to talent, a talent trzeba rozmnażać. Ludmiła musi więc zgodzić się na jego propozycję. Nikt nie odmówiłby posiadania takich dzieci, jakie będą te jego. Zapowiada się bardzo miły wieczór.

 _________________________________
Proszę bardzo!
Prezentujemy Wam prolog, który hmmm... jest pomysłowy i przepełniony skromnością Andresa. : ) 
Zapraszamy do komentowania. :D
Rozdział pierwszy niebawem. :D
Dziewczyny Andresa

wtorek, 16 lipca 2013

Wstęp

Hej! Tutaj Dziewczyny Andresa. :D
Chyba dobrze nas znacie. :D
Xenia z bloga: http://violetta-i-leon-forever.blogspot.com/
oraz
Maddy z bloga: http://vilu-y-leon.blogspot.com/.
Jak widzicie postanowiłyśmy połączyć siły. :D
Co z tego wyjdzie? Na pewno ciekawa mieszanka.

Czego możecie spodziewać się na tym blogu? 
Dużej dawki humoru i dziwnych zdarzeń dotyczącej całej grupy przyjaciół z ,,Violetty", a w szczególności Andresa.

Dlaczego Dziewczyny Andresa?
Ten chłopak to bomba dowcipu. Nie da się go nie lubić. Zresztą... Andres musi mieć dziewczyny, prawda?
Xenia i Maddy...
Maddy i Xenia...
Szalone! :D

Parringi:
-Violetta i Leon,
-Naty i Maxi,
-Francesca i Marco,
-Camila i Broadway,
-Lara i Diego,
-Ludmiła i Andres,
-Tomas (forever alone. :D).

Akcja opowiadania:
Każdy z naszych uroczych i pięknych bohaterów ma po 25 lat. Nie posiadają oni jeszcze dzieci (no Tomas, by sobie z poduszką nie zrobił, c'nie?). Akcja będzie się działa w wielu, dziwnych miejscach. Opowiadanie będzie wręcz kipiało humorem. My już się o to z Maddy postaramy. :D
Andres ubarwi nasze opowiadanie, więc ten blog jest bardziej poświęcony jemu, o czym będzie świadczył prolog. :)
Narracja będzie trzecioosobowa, czyli z perspektywy obserwatora. :D

Sprawy organizacyjne:
-Wygląd bloga jest (chyba) tymczasowy. Chciałybyśmy go jeszcze ulepszyć. Na razie robimy obrazek do nagłówku. Męczymy się i myślimy, jakby to zrobić, by pięknie wyszło.
Pomyślałyśmy sobie, że może wśród Was jest osoba, która wykonałaby nam taki szablon lub poprosiła kogoś znajomego, by to zrobił. Byłybyśmy naprawdę wdzięczne. :)
-Życzcie nam szczęścia, bo możemy umrzeć ze śmiechu przez te rozmowy na gg.
  No bo looknijcie:

Xenia: Lecim dalej. Co z Tomasem?
Maddy: Ymmm, a on niech będzie z... sam. xD Nic mi do głowy nie przychodzi w związku z nim.
Xenia: Taaak. On jest taki hmmm... Niech zostanie forever alone z tym gównem na czole. xd
Maddy: Właśnie!
Xenia: Dobra, dalej lecim. Diego + ...
Maddy: ... Lara? xD
Xenia: Ej! Weź, niech Tomas i Diego będą gejami! xD
Maddy: Okej! :D
Xenia: Ej! Serio? Byłoby śmiesznie! Ale myślę, że Lara byłaby najodpowiedniejsza.
Maddy: To może Tomas gej, a Diego z Larą? :D
Xenia: Nie, no. Żartowałam! :D

Xenia: A tak wgl, gdzie mieszkasz? :)
Maddy: Kielce :D
Xenia: Ło la Boga! Ja koło Piotrkowa Tryb. xd
Maddy: Co? To blisko! :D
Xenia: Wiem, ale lubię pisać ,,Ło la Boga!" :D

Nie no naprawdę. Módlcie się za nas. :D

Z OSTATNIEJ CHWILI!
Prolog ukaże się tutaj w czwartek. Czekajcie, więc cierpliwie!

Kochamy Was!
Dziewczyny Andresa, czyli Maddy i Xenia. :)